Po porodzie teściowa okazała mi taką troskę, iż nie mogłam powstrzymać łez. A moja mama choćby nie zadzwoniła.
Jest takie powiedzenie: „Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”. Coraz częściej o nim myślę po rozmowach z matką. Mam wrażenie, iż zapomniała, iż ma nie tylko syna, ale i córkę. Jak inaczej wytłumaczyć jej obojętność?
Po skończeniu szkoły wyjechałam z rodzinnej wsi, bo nie widziałam tam dla siebie przyszłości. Chciałam wyrwać się, coś osiągnąć w dużym mieście. Dostałam się na studia, zdobyłam zawód, zaczęłam budować własne życie. Tam poznałam męża – Wojtka, wzięliśmy ślub, a niedługo potem urodziło się nasze dziecko. Gdyby nie pomoc teściowej i teścia, byłoby nam niezwykle ciężko.
Rodzice Wojtka pomogli z wkładem własnym na kredyt hipoteczny. Mieszkaliśmy u nich dwa lata, żeby odłożyć na własne mieszkanie. Było trudno, ale daliśmy radę. Teściowa stała mi się bliska, wiele mnie nauczyła, zawsze mogłam na nią liczyć. Mimo to marzyłam o własnym kącie. Nie dlatego, iż ich nie kochałam – po prostu chciałam, by nasza rodzina miała swoją przestrzeń.
A moja mama? adekwatnie nie było jej w moim życiu. Rzadkie telefony, a i to głównie po to, by ponarzekać na los albo opowiedzieć kolejną historię o moim bracie – Jacku. Przez całą rozmowę ani razu nie zapytała, jak się mam. Za to wiedziałam, jakie oceny ma Jacek, jakie dżinsy nosi i jak urosł przez wakacje. To była norma od czasów studiów. Nigdy nie interesowało ją, jak poszły mi egzaminy, ale zawsze chwaliła się piątkami Jacka z WF-u.
Przywykłam do tego. Ale kiedy w końcu kupiliśmy własne M, a ja zadzwoniłam, by się pochwalić, co usłyszałam? Ledwie mnie słuchała. Miała ważniejszą sprawę – Jacek się żeni!
– Wyobraź sobie, taka miła dziewczyna! Córka cioci Ewy, pamiętasz? Za miesiąc ślub! Tyle przygotowań!
Rozpromieniona opowiadała o wynajmie sali, wyborze sukni, liście gości… Przypomniałam sobie, jak przed moim ślubem mówiła, iż wesele to wyrzucenie pieniędzy w błoto. Ostatecznie choćby nie przyjechała, tłumacząc się chorobą. Do dziś myślę, iż po prostu nie chciała.
Jackowi było wtedy dziewiętnaście lat, jego narzeczonej – osiemnaście. Skąd mieli pieniądze na wesele? Najwyraźniej mama i teściowie dołożyli się. A nam powiedzieli tylko: „No to przyjeżdżajcie, jeżeli się uda”. Nie pojechaliśmy. Pracy było dużo, a szczerze mówiąc, nie miałam ochoty. Z Jackiem nigdy nie byliśmy blisko, a na mamę wtedy się obraziłam.
Minęło pół roku. Mama znów zadzwoniła. Nie po to, by zapytać, jak się mamy, tylko poinformować o nowinie: kupili Jackowi i jego żonie mieszkanie obok siebie.
– Po co kredyt? Sprzedaliśmy mieszkanie po babci, teściowie też dołożyli, zebraliśmy i kupiliśmy!
Mieszkanie po babci… Mama zawsze mówiła, iż zostawi je sobie – będzie wynajmować na emeryturze. Gdy ja mieszkałam z dzieckiem i mężem na wynajmie, choćby nie przyszło jej do głowy, żeby nam je zaproponować. Ani grosza dla nas. A tu – prezenty, troska, pomoc.
Najboleśniejsze było jednak, gdy zaszłam w ciążę. Bałam się strasznie. Chciałam, żeby mama była przy mnie. Choć trochę, choć na początku. Zaproponowałam nawet, iż opłacę jej podróż – byleby tylko przyjechała. Ale nie mogła. Powiedziała, iż wnuczka (córka Jacka) ma katar i musi zostać. A przecież synowa pewnie też ma matkę. Ale to nieistotne.
Moja teściowa od razu zrozumiała, co się dzieje. Przyszła do szpitala, przytuliła mnie, pomogła spakować rzeczy, przygotowała dom. Po porodzie była przy mnie każdego dnia. Gotowała, sprzątała, spacerowała z dzieckiem, a ja leżałam i płakałam – z wdzięczności. A mama? Mama odpisała na SMS-a o narodzinach wnuczki: „Gratuluję”. I tyle. Ani telefonu, ani pytania, jak się czuję, jak maluch, jak poród.
Minęły dwa tygodnie – ani słowa. W końcu zadzwoniła, ale tylko po to, by pochwalić się, iż „malutka już prawie chodzi”. Chodziło o córkę Jacka. Słuchałam w milczeniu, a potem po prostu odłożyłam słuchawkę. Od tamtej pory nie dzwonię. Ona też nie.
Może i lepiej. Zmęczyło mnie uczucie bycia niechcianą. Mama najwyraźniej uważa, iż ma tylko jedno dziecko i jedną wnuczkę. Niech tak będzie. Tyle iż serce i tak boli tak samo.