Jak uniknąć "Polaków-cebulaków" na all inclusive?
Jeszcze kilka lat temu sama pukałabym się w czoło na myśl o wakacjach all inclusive. Płacisz za to, żeby leżeć przy basenie z drinkiem, otoczony krzykliwym tłumem i z plastikowym talerzem frytek? Dziękuję, postoję.
Teraz, jako mama dwóch chłopców w przedszkolnym wieku, mam nieco inną perspektywę. I wiecie co? Nie wstydzę się już tej formy wypoczynku i choćby z chęcią ją wybieram, bo na takim urlopie przynajmniej mam szansę na odpoczynek.
W tym roku mam plan, żeby naprawdę na all inclusive odetchnąć – i nie musieć co chwilę spuszczać wzroku z powodu żenady na widok zachowań rodaków, których za granicą wolałoby się nie spotkać.
Nie zliczę, ile razy słyszałam, iż "all inclusive to wiocha", "Polacy robią wstyd", "z daleka od razu wiadomo, którzy to Polacy". I faktycznie – czasem bywa trudno znieść ten widok: walka o leżaki o 6:00, sikanie dzieci w basenie i tatusiowie z czerwonymi nosami przy drinkbarze już w porze śniadania.
Jedni robią hałas, drudzy narzekają na wszystko od ręczników po sos do makaronu, trzeci prowadzą monologi o tym, ile zapłacili i co im się należy. Niby wakacje, a człowiek bardziej zmęczony niż przed wyjazdem.
Ale to nie znaczy, iż trzeba rezygnować z wygody. Przeciwnie – można ją sobie zorganizować mądrze. I wiem już, jak to zrobić, żeby nie natknąć się na "cebulactwo" naszych rodaków.
Tak zorganizujesz wakacje bez żenady
Po pierwsze: unikam miejsc, gdzie lecą tanie czartery z każdego polskiego miasta. Wiadomo – im łatwiej i taniej dolecieć, tym większa szansa na tłumy rodaków, także tych z kategorii "baluję, bo mi się należy". Zamiast popularnych kurortów wybieramy mniej oblegane kierunki. Czasem są trochę droższe, czasem z mniej pewną pogodą – ale za to spokój bezcenny.
Po drugie: zamiast "byle było tanio", celuję w mniejsze, rodzinne hotele. Takie, gdzie jest plac zabaw, cień pod palmą, mini-klub, ale nie ma dyskoteki do 2:00 i stołu pełnego piwa. Nie muszę mieć dziesięciu restauracji tematycznych – wystarczy, iż dzieci dostaną frytki i nuggetsy i nikt nie będzie mi się wydzierał pod balkonem.
Po trzecie: planujemy aktywności poza hotelem. Zwiedzanie, spacery, lokalne miasteczka, rejsy – wszystko to sprawia, iż nie spędzamy całych dni z tymi samymi ludźmi przy tym samym basenie. choćby jeżeli hotel trafi się "mieszany", to dzień można tak zorganizować, iż kontakt z głośnymi Polakami ogranicza się do minimum.
Nie udaję, iż nie jestem Polką. Nie chowam książki w rodzimym języku ani nie udaję, iż nie rozumiem "dzień dobry" przy bufecie. Ale nie mam też potrzeby przesiadywać przy barze z grupką rodaków narzekających, iż "kiedyś to były wakacje nad Bałtykiem". Mam dzieci, mam swój spokój i nie mam ochoty na wakacyjny obciach.
Bo wiecie – nie chodzi o to, by unikać Polaków. Chodzi o to, by unikać ludzi, którzy wakacje traktują jak zawody w konsumpcji. A wakacje all inclusive mogą być fajne – jeżeli wie się, jak je sobie ułożyć.