Powrót do domu babci… zamieszkanego przez obcą rodzinę

polregion.pl 5 dni temu

Wróciliśmy do domu babci… a tam mieszkała już inna rodzina.

To było jedno z tych poranków, gdy budzisz się z ciężarem w piersi i nie wiesz, czy to był sen, czy przypomnienie. Leżałam w łóżku w przepoconej koszuli nocnej, choć w naszym mieszkaniu w Szczecinie zimą zawsze chłodno. Śniła mi się babcia. Moja zmarła babcia Anna Kowalska, z którą spędzałam najlepsze dziecięce wakacje we wsi pod Gnieznem. Siedziała na ławce przy piecu, którego ciepło przenikało aż do kości, patrzyła na mnie ze smutkiem i pytała:

— Dlaczego, wnuczko, wciąż nie przyjeżdżasz? Zupełnie zapomniałaś?

Obudziłam się z gulą w gardle. Poczucie winy ciążyło mi jak kamień. Obróciłam się do męża, leżącego obok, i stanowczo powiedziałam:

— Krzysiu, jedziemy dziś do wsi. Do babci. Na cmentarz.

Był zdziwiony, oczywiście — za oknem sypało gęsto śniegiem, droga była daleka. Ale nie sprzeciwiał się. gwałtownie się spakowaliśmy, wrzuciliśmy do auta termos, kilka kanapek, koc. Do wsi jechaliśmy prawie cztery godziny — ślisko, zawiane, ale moja determinacja była tak silna, iż nic nie mogło mnie powstrzymać.

Na cmentarz szliśmy pieszo — nie było ścieżek, tylko głębokie zaspy. Gdy podeszliśmy do grobu babci, serce mi się ścisnęło: zwalona brzózka leżała dokładnie na płycie nagrobnej. Z Krzysztofem przez godzinę odgarnialiśmy śnieg, sprzątaliśmy gałęzie, doprowadzaliśmy wszystko do porządku. Zapaliłam świeczkę, pożegnałam się w myślach… Nagle w głowie błysnęła myśl:

— A może zajedziemy do domu? Zobaczymy, jak tam jest. W końcu babcia go nam zapisała.

Mąż się zgodził. Nie byliśmy tam od ponad roku. Spodziewałam się zobaczyć zasypany śniegiem podwórko, zmarznięte okna i ciszę w ścianach. Ale to, co zobaczyliśmy, wprawiło nas w osłupienie: w domu paliło się światło, z komina unosił się dym, do drzwi była odgarnięta ścieżka. Gwałtownie zahamowałam.

— Kto tam jest? — cicho zapytał Krzysztof.

Wymieniliśmy spojrzenia, wysiedliśmy z auta i podeszliśmy. Zapukałam. Po chwili drzwi otworzyła młoda kobieta. A zza jej pleców wyglądała może sześcioletnia dziewczynka.

— Dzień dobry! — pierwsza, radośnie zawołała malutka.

My z Krzysztofem automatycznie odpowiedzieliśmy. Kobieta, dowiedziawszy się, kim jesteśmy, zarumieniła się i zaczęła przepraszać, zapraszając nas do środka.

W domu było gorąco, napalone — zupełnie jak w tym śnie. choćby powietrze pachniało drewnem, jak w dzieciństwie. Usiedliśmy przy stole, Dorota — tak miała na imię gospodyni — postawiła herbatę, przyniosła ciastka i zaczęła opowiadać. Rok temu jej mąż zginął w wypadku. Mieszkanie, na które tak długo oszczędzali i dopiero spłacili kredyt, zostało jej, ale utrzymanie go z dzieckiem stało się niemożliwe. Postanowiła przeprowadzić się do ciotki na wieś. Tylko iż ta już mieszkała z mężczyzną i nie mogła przyjąć Doroty z córką. Poradziła szukać pustego domu.

— Tych tu — powiedziała Dorota — jest sporo. Więc ciotka wspomniała o waszym: przytulny, solidny, a wy, mówiła, dobrzy ludzie. Może się dogadacie.

Wynajęła swoje mieszkanie i przeniosła się tutaj. Rok tu mieszkała, dbała o dom, pielęgnowała ogródek. Mówiła to wszystko z taką nieśmiałą serdecznością, iż nie wiedziałam, czy mam się złościć, czy współczuć.

Spojrzałam na Krzysztofa. Pił herbatę w milczeniu, ale po jego spojrzeniu zrozumiałam — myśli tak samo jak ja.

— Doroto — odezwałam się — nie ma o czym mi mówić. Zostańcie. Tylko jeżeli kiedyś przyjedziemy — przyjmiecie nas na noc?

Dorota szeroko otworzyła oczy, potem zarumieniła się i prawie się rozpłakała:

— Oczywiście, oczywiście! O wszystko zadbamy. Przyjeżdżajcie, kiedy tylko chcecie!

Dziewczynka, usłyszawszy to, uśmiechnęła się i zapytała:

— A kiedy nas odwiedzicie?

Przysiadłam przed nią, spojrzałam w jej jasne oczy i odpowiedziałam:

— A kiedy nas zaprosisz?

Zamyśliła się, po czym nagle radośnie wykrzyknęła:

— A gdy będzie lato!

— Zgoda — uśmiechnął się Krzysztof.

Gdy wyjeżdżaliśmy, moje serce było lekkie jak piórko. Czułam, iż babcia nas widzi. Że rozumie. Że nie przyjechałam na darmo. I tej nocy znów mi się przyśniła — szłyśmy razem leśną ścieżką, trzymała mnie pod rękę i coś czule opowiadała, ale obudziwszy się, nie pamiętałam ani słowa. Tylko jej uśmiech — taki ciepły, jak kiedyś. Pewnie była zadowolona. Zarówno z tego, iż przyszłam, jak i z tego, iż wpuściłam do jej domu Dorotę z małą Zosią.

Od tamtej pory wierzę w sny.

Idź do oryginalnego materiału