„— Przecież się staram dla was! A wy tego nie doceniacie! — mówi teściowa, a ja od jej pomocy mam już drgawkę w oku…”

newsempire24.com 6 dni temu

— Przecież się dla was staram! A wy tego nie doceniacie! — mówi teściowa, a ja już mam nerwowy tik od jej pomocy…

Czasem łapię się na jednej marzeniu: uciec. Gdziekolwiek — do innego miasta, na koniec świata, choćby do wsi pod Olsztynem. Byle jak najdalej od matki mojego męża. Bo inaczej zwariuję. Mięsień pod okiem drga mi za każdym razem, gdy słyszę jej radosny głos: — Przyniosłam wam coś potrzebnego! Będziecie zachwyceni!

Gdy tylko wzięliśmy ślub z Darkiem, znajomi chórem zazdrościli: — Masz szczęście do teściowej. Nie marudzi, nie wtrąca się, choćby pierogów nie przynosi bez pytania. Pierwsze miesiące rzeczywiście tak było — pokazywała, iż nas wspiera. Ale widocznie kumulowała w sobie energię, która musiała kiedyś eksplodować. I kiedy w końcu wybuchła — zmiotła wszystko, co budowaliśmy.

Najpierw chciała urządzić nam wystawny ślub: ze wszystkimi „gorzkimi”, bankietami i czterdziestoma gośćmi. Uciekliśmy od tego koszmaru tylko dzięki komunii jej młodszej córki — tam skierowała swój zapał. Ale to jej nie wystarczyło.

Wtedy wynajmowaliśmy mieszkanie. Normalne, jasne, zadbane. Ale teściowa zaczęła przynosić „konieczne rzeczy” — stare talerze z pęknięciami, widelce, którymi strach było jeść, i oczywiście zasłony… Te zasłony wciąż nawiedzają mnie w snach — aksamitne, wiśniowoczerwone, z dziurami po molach.

— Przecież to aksamit! Wystarczy zaszyć i będą jak nowe! — mówiła z zapałem.

A w mojej głowie kołatała jedna myśl: dlaczego sama ich nie powiesiła u siebie, skoro takie wspaniałe?

Gdy w końcu uzbieraliśmy na własne mieszkanie — przy pomocy moich rodziców i chrzestnych Darka — naiwnie wierzyłam, iż zacznie się nowe życie. Ale teściowa uznała, iż skoro nie dała pieniędzy, pomoże inaczej. A konkretnie — wszystkim, od czego włosy stają dęba.

Najpierw przytargała tapety. Musiały mieć ze czterdzieści lat. Wypłowiałe, wilgotne, śmierdzące starym spiżarnią. Potem uparła się, żeby płytki w łazience kładł „wujek Zdzisio” — znajomy „złota rączka”. Ten „fachowiec” położył wszystko krzywo, płytki odpadały po tygodniu, fugi zżółkły, a my musieliśmy płacić innej ekipie za naprawę tej „darmowej pomocy”.

Następny był lodówka. Wciągnęła ją niemal na własnych plecach. Huczała jak odrzutowiec, a zapach… Czuć było, iż coś w środku umarło. Wyrzuciliśmy ją tego samego dnia, ale teściowa urządziła dramat:

— Wystarczyło umyć! Służyłaby wam jeszcze dziesięć lat! A wy niewdzięcznicy!

Potem była kanapa od kuzynki z działki. Potem wielka szafa rodem z PRL-u. Potem dywan śmierdzący stęchlizną i wilgocią. Wszystko to odrzuciliśmy — i za każdym razem była awantura. Łzy. Urazy. Wyrzuty.

Teraz jestem w ciąży. Długo ukrywaliśmy, ale gdy brzuch stał się widoczny — musieliśmy powiedzieć. I zaczęło się… Teściowa natychmiast zaczęła zbierać „wyprawkę” z używanych rzeczy: wózek po jakieś Oli, łóżeczko po Kasi, ubranka, w których wychowało się czworo dzieci…

A ja nie chcę. Nie chcę, żeby moje dziecko spało w łóżeczku, w którym ktoś inny leżał. Nie chcę, żeby jeździło w wózku ze zniszczonymi hamulcami. Nie chcę ubierać go w cudze, wielokrotnie prane rzeczy. Brzydzę się tym. I boli mnie, iż nikt nie liczy się z moim zdaniem.

Teraz teściowa kontynuuje swoje natarcie. Milczę. Ciąża to nie czas na kłótnie. Linię obrony trzyma Darek — tłumaczy, odmawia, odgania. Ale widzę, iż jest zmęczony. Jego matka ma energię jak reaktor atomowy, i nie widać końca.

Czasem chcę sprzedać mieszkanie, wyjechać i nikomu nie mówić gdzie. Po prostu zniknąć. Nie jestem zła. Chcę tylko ciszy. Wolności. Swojego życia. Bez aksamitnych zasłon, lodówek-duchów i dywanów z poprzedniej epoki. Chcę oddychać. Chcę żyć. Chcę urodzić dziecko — i żebyśmy mieli nasze przytulne, nowe, czyste, spokojne gniazdo. Bez wizyt „z dobrymi chęciami”, od których chce się wyć.

Idź do oryginalnego materiału