„Przecież się staram dla Was! A Wy tego nie doceniacie! – mówi teściowa, a mnie już oko ze stresu drga…”

newsempire24.com 1 tydzień temu

— Ja się dla was staram! A wy tego nie doceniacie! — mówi teściowa, a ja od jej pomocy już mam nerwowy tik…

Czasem łapię się na jednym marzeniu: uciec. Gdziekolwiek — do innego miasta, na koniec świata, choćby do wsi pod Olsztynem. Byle jak najdalej od matki mojego męża. Bo inaczej oszaleję. Już teraz drga mi powieka, gdy tylko słyszę jej radosny głos: — Przyniosłam wam coś potrzebnego! Będziecie zachwyceni!

Kiedy tylko wzięliśmy ślub z Darkiem, znajomi chórem zazdrościli: — Masz szczęście do teściowej. Nie narzeka, nie wtrąca się, choćby pierogów nie przynosi bez pytania. Początkowo tak było — okazywała wsparcie. Ale widocznie gromadziła w sobie energię, która musiała w końcu wybuchnąć. I kiedy wybuchła — zmiotła wszystko, co budowaliśmy.

Najpierw chciała urządzić nam wystawne wesele: z toastami, bankietem i pięćdziesięcioma gośćmi. Udało nam się uniknąć tego koszmaru tylko dzięki komunii jej młodszej córki — tam skierowała swój zapał. Ale to jej nie wystarczyło.

Wtedy wynajmowaliśmy mieszkanie. Przyzwoite, jasne, zadbane. Ale teściowa zaczęła znosić tam „potrzebne rzeczy” — stare talerze z pęknięciami, widelce, którymi strach było jeść, i oczywiście firanki… Te firany śnią mi się po nocach — aksamitne, wiśniowe, z dziurami po molach.

— To przecież aksamit! Wystarczy zaszyć, będzie jak nowe! — przekonywała z zapałem.

A ja myślałam tylko: dlaczego nie powiesiłaś ich u siebie, skoro są takie wspaniałe?

Gdy w końcu kupiliśmy własne mieszkanie — z pomocą moich rodziców i chrzestnych Darka — naiwnie wierzyłam, iż zacznie się nowe życie. ale teściowa uznała, iż skoro nie dała pieniędzy, pomoże inaczej. Na swój sposób.

Najpierw przyniosła tapety. Miały pewnie z czterdzieści lat. Wyblakłe, wilgotne, śmierdzące starym schowkiem. Potem namówiła nas, by płytki w łazience kładł „wujek Zbyszek” — znajomy „złota rączka”. Ten „mistrz” położył je krzywo, płytki odpadały po tygodniu, fugi pokryły się plamami, i musieliśmy płacić innym fachowcom za naprawę tej „darmowej pomocy”.

Następnie przyszedł czas na lodówkę. Wniosła ją praktycznie na własnych plecach. Huczała jak odrzutowiec, a zapach… Jakby coś w środku umarło. Wyrzuciliśmy ją jeszcze tego samego dnia, ale teściowa urządziła scenę:

— Wystarczyło umyć! Służyłaby wam jeszcze dziesięć lat! A wy niewdzięcznicy!

Potem była kanapa od kuzynki z działki. Potem meblościanka z PRL-u. Potem dywan śmierdzący stęchlizną. Wszystko odrzuciliśmy — i za każdym razem była awantura. Łzy. Pretensje. Wyrzuty.

Teraz spodziewam się dziecka. Długo ukrywaliśmy, ale gdy brzuch stał się widoczny — musieliśmy powiedzieć. I zaczęło się… Teściowa natychmiast zaczęła zbierać „wyprawkę” z używanych rzeczy: wózek po jakiejś Oli, łóżeczko po Nadzi, ubrania, w których wychowało się pięcioro dzieci…

A ja nie chcę. Nie chcę, by moje dziecko spało w łóżeczku, w którym ktoś inny leżał. Nie chcę, by jeździło w wózku z zepsutymi hamulcami. Nie chcę ubierać go w cudze, wyświechtane rzeczy. Brzydzę się tym. I boli mnie, iż nikt nie liczy się z moim zdaniem.

Teraz teściowa kontynuuje swoje natarcie. Milczę. Ciąża to nie czas na kłótnie. Darka broni, tłumaczy, odmawia. Ale widzę — jest zmęczony. Energii jego matki starczyłoby dla elektrowni atomowej, i nie widać końca.

Czasem mam ochotę sprzedać mieszkanie, wyjechać i nikomu nie mówić, dokąd. Po prostu zniknąć. Nie jestem zła. Chcę tylko ciszy. Wolności. Swojego życia. Bez aksamitnych firan, lodówek-widm i dywanów z poprzedniej epoki.

Chcę oddychać. Chcę żyć. Chcę urodzić dziecko — i byśmy mieli nasze własne, nowe, czyste, spokojne gniazdo. Bez wizyt „z dobrymi intencjami”, od których chce się wyć.

Życie uczy, iż czasem trzeba postawić granicę — choćby kosztem czyichś uczuć. Bo tylko wtedy można ochronić to, co naprawdę ważne.

Idź do oryginalnego materiału