W przytulnym mieszkaniu w centrum Wrocławia panowała napięta cisza, przerywana tylko skrzypieniem balkonika i dziećmi rozmawiającymi w pokoju. Zima tego roku była wyjątkowo sroga, ale dla rodziny Alicji i Krzysztofa stała się prawdziwą próbą. Ich teściowa, Jadwiga Nowak, złamała nogę w lutym po tym, jak poślizgnęła się na oblodzonym chodniku. Złamanie było skomplikowane, kości zrastały się powoli, a kobieta przyzwyczajona do samodzielności nagle stała się zależna od pomocy innych. Ledwo mogła przejść kilka metrów — do łazienki i z powrotem, i to z wielkim trudem. Krzysztof i Alicja bez wahania przygarnęli ją do siebie. Krzysztof zajął się wożeniem matki do lekarzy, a Alicja przejęła całe gospodarstwo domowe: gotowanie, pranie, sprzątanie, opieka nad teściową. Ale nikt się nie spodziewał, iż tymczasowe schronienie przerodzi się w rodzinną tragedię, która podzieli ich dom.
Latem rodzina zwykle wyjeżdżała do swojego domu za Wrocławiem — przestronnego, z dużym ogrodem, gdzie ich dzieci, dziesięcioletni Tomek i siedmioletnia Zosia, biegały z przyjaciółmi, oddychały świeżym powietrzem i cieszyły się wolnością. Tym razem z powodu kwarantanny wyjechali wcześniej, już w maju, i oczywiście zabrali ze sobą Jadwigę Nowak. Dali jej pokój na parterze, postawili telewizor, przynieśli tablet z filmami. Kiedy pogoda pozwalała, Alicja wyprowadzała teściową na taras, okrywając ją kocem. Krzysztof wciąż woził matkę na rehabilitację, nie opuszczając żadnej wizyty u lekarza. Wydawało się, iż wszystko idzie zgodnie z planem, ale burza już wisiała w powietrzu.
Jadwiga Nowak zawsze była dobrą kobietą. Z Alicją dogadywały się, choć bez szczególnej bliskości. Teściowa nie raz pomagała: opiekowała się Tomkiem, gdy Alicja leżała w szpitalu z Zosią, odbierała go z przedszkola, gdy młodsza córka trafiła do szpitala. Nigdy nie odmawiała pomocy, ale rodzina też nie nadużywała — mieli nianię, a dzieci z czasem stały się bardziej samodzielne. Ostatnie lata Jadwiga Nowak spędziła głównie na opiece nad innym wnukiem — czteroletnią Oliwią, córką jej młodszej córki, Anki. Mieszkały niedaleko, ale ani Anka, ani jej mąż choćby nie próbowali pomóc Jadwidze po wypadku. Anka tylko wzdychała, narzekając, iż „nikt jej nie pomaga” z dzieckiem, i udawała, iż ledwo sobie radzi.
Alicja wiedziała, iż teściowa woli córkę. Jadwiga zostawiła Ance mieszkanie w spadku, a kiedy mogła, dorzucała jej pieniądze. Krzysztofowi zaś, jak mówiła, „nic nie było potrzebne” — dobrze zarabiał, razem z Alicją kupili dom, a ona sama miała swoje mieszkanie jeszcze przed ślubem. Anka natomiast, w oczach teściowej, „ciągle się biedziła”. Rzeczywiście, nie wiodło się jej najlepiej: Oliwia urodziła się z problemami zdrowotnymi, mąż ledwo pracował, a sama Anka nie chciała wracać do pracy, tłumacząc, iż córka nie może chodzić do przedszkola przez słabe płuca. Żyli od jednej dorywczej pracy do drugiej, a Anka ciągle wyciągała pieniądze od matki. Jadwiga, mimo własnej kontuzji, wciąż opiekowała się córką, jakby była jedynym światłem w jej życiu.
Alicja nigdy nie dogadywała się z Anką. Krzysztof też prawie nie utrzymywał kontaktu z siostrą — ich drogi rozeszły się dawno temu. Dlatego gdy pewnego ranka Anka pojawiła się przed domem z szerokim uśmiechem i Oliwią za rękę, Alicja i Krzysztof zamarli z zaskoczenia. „Mama nas zaprosiła!” — oświadczyła Anka, jakby to było oczywiste. Jadwiga, siedząc w fotelu, tylko kiwnęła głową, unikając wzroku synowej. Anka z córką natychmiast rozgościły się w domu i zaczął się chaos. Oliwia, ruchliwa i rozpieszczona, biegała wszędzie: weszła do pokoju Tomka i Zosi, rozlała sok na laptopa, zepsuła ładowarkę i porozrzucała zabawki. Alicja próbowała upomnieć dziewczynkę, ale Anka tylko machnęła ręką: „Przecież to dziecko, czego chcesz?”
Napięcie rosło. Pewnego wieczoru Anka i Krzysztof wdali się w kłótnię o starą sprawę — spadek. Anka krzyczała, iż matka zawsze pomagała jej, bo Krzysztof „i tak ma wszystko”, a on jest winny rodzinie. Krzysztof, czerwony ze złości, przypomniał, iż latami wspierał matkę, podczas gdy Anka „wisi jej na karku”. Słowo pociągnęło słowo, aż kłótnia osiągnęła punkt wrzenia. „Jeśli jeszcze raz tu przyjdziesz, wyrzucę cię za bramę!” — ryknął Krzysztof, wskazując siostrze na wyjście. A do matki rzucił: „Jeśli znowu ją zawołasz, wracaj do siebie! Mam w nosie, jak sobie poradzisz, ale ona tu nie ma czego szukać!”
Jadwiga, dotknięta do żywego, rozpłakała się. Oparta na balkoniku, zaczęła pakować rzeczy, mrucząc, iż „nikogo nie obchodzi”. Alicja, rozdarta między współczuciem a złością, próbowała ją uspokoić, ale w głębi duszy wiedziała: teściowa przekroczyła granicę. Anka, zamiast pomóc matce, choćby nie podała jej wody, demonstratywnie przewijając ekran telefonu. Krzysztof był nieugięty: albo matka szanuje ich dom, albo niech wyjeżdża. Ale kto zawiezie ją do miasta? Anka wyraźnie nie zamierzała brać odpowiedzialności.
Ten konflikt odsłonił stare rany. Jadwiga Nowak, przyzwyczajona do poświęcania wszystkiego dla córki, nie widziała, jak niszczy rodzinę syna. Alicja, wyczerpana opieką nad teściową i dziećmi, czuła, iż jej dom zamienił się w pole walki. Krzysztof, zawsze starający się zachować równowagę, stanął przed wyborem: matka albo własna rodzina. A Anka, wykorzystując słabość matki, ciągnęła z niej siły, nie dając nic w zamian.
Kto tu ma rację, a kto zawinił? Czy teściowa przekroczyła granice, sprowadzając córkę, czy może synowa za dużo wymaga, domagając się szacunku do swojego domu? Ta historia mówi o granicach, które pękają pod ciężarem rodzinnych więzi, o miłości, która stała się brzemieniem, i o domu, który zamiast przytulnego schronienia zamienił się w arenę wojny.