Rozwiedliśmy się, bo żona nie chce gotować
Kilka dni temu pokłóciliśmy się z mężem tak bardzo, iż wyrzuciłam go z domu. Teraz mieszka u swojej matki w Białymstoku, a ja próbuję poskładać się po dziesięciu latach małżeństwa, które zamieniło się w koszmar. Teściowa jest w szoku, dzwoni i błaga, żebym wróciła do jej „biednego synka”, ale nie obchodzi mnie, co myśli. Mam dość bycia służącą we własnym domu.
Nawet moja mama mnie nie wsparła:
— Beata, oszalałaś? Zostaniesz sama z dzieckiem! Dlaczego oczerniasz Jacka? Przecież to porządny facet – nie pije, nie bije, zarabia na dom!
Wyszłam za Jacka jako bardzo młoda, miałam zaledwie 20 lat. Byłam wtedy naiwną dziewczyną, wierzącą w wieczną miłość. Dzięki babci miałam własne mieszkanie, więc nie byłam jakąś tam panną bez posagu. Rodzice się rozwiedli, ale ojciec i jego rodzina o mnie nie zapomnieli. To jego matka pomogła mi z mieszkaniem. Właśnie tam wprowadziliśmy się z Jackiem po ślubie. On nie miał nic – tylko udział w trzypokojowym mieszkaniu swojej matki, ale mnie to nie obchodziło. Myślałam, iż miłość jest ważniejsza.
Pół roku później zaszłam w ciążę. Nasza córeczka, Zosia, urodziła się, gdy miałam ledwie 21 lat. Po urlopie macierzyńskim zostałam bez pracy. Znalezienie nowej okazało się niemal niemożliwe: z małym dzieckiem, które ciągle choruje, pracodawcy nie chcieli mieć do czynienia. „Mają państwo córkę? Przepraszamy, to nie dla nas” – słyszałam raz za razem. Nie było pomocy: ani teściowa, ani moi bliscy nie mogli zająć się Zosią. Utknęłam w domu, kręcąc się między pieluchami, garami a sprzątaniem.
Jacek pracował w sąsiednim mieście, wracał późno i prawie się nie widywaliśmy. Wszystkie domowe obowiązki spadły na mnie. On nie dość, iż śmieci nie wynosił – to choćby talerza za sobą nie umył. Nie śmiałam go obarczać: przecież się męczył, zarabiał! Obwiniałam siebie, starałam się być idealną żoną, harowałam, żeby mu dogodzić. Ale Jacek zaczął marudzić:
— Tobie to życie jak u Pana Boga za piecem! Zabrałaś córkę do przedszkola i leżysz. Nie możesz znaleźć pracy? Zobacz, w jakiej biedzie żyjemy!
Jego słowa paliły. Czułam się winna, jakbym rzeczywiście była dla niego tylko ciężarem. Starałam się jeszcze bardziej: gotowałam, sprzątałam, a choćby jego kapcie przynosiłam prawie w zębach. Ale kłótnie o pieniądze zdarzały się coraz częściej. Jacek powtarzał, iż utrzymanie nas go przerasta, a teściowa dolewała oliwy do ognia: „Mój synuś męczy się przez ciebie, nie poznaję go już!”
Nie wytrzymałam tej presji i wróciłam do pracy. Biegałam jak szalona: odprowadzałam Zosię do przedszkola, pędziłam do biura, a wieczorem odbierałam córkę od mamy. Zarabiałam dobrze, choćby więcej niż Jacek. Ale w domu nic się nie zmieniło. Po dwóch tygodniach znowu wybuchł:
— Lodówka pusta! Obiadu nie ma! Dlaczego po pracy muszę jeszcze śmieci wyrzucać?
— A ty chcesz, żebym z dzieckiem i workiem śmieci szła do przedszkola? — odgryzłam się.
Jacek odbierał Zosię od mamy i czekał na mnie w domu. Wracałam o ósmej wieczorem, wykończona, i na wykwintne kolacje nie było czasu. Gotowałam coś szybkiego, czasem kupowałam mrożonki. Ale Jackowi to nie odpowiadało:
— Wszystkie kobiety dają radę, tylko ty jesteś jakaś wyjątkowa?
— Wszyscy faceci zarabiają i nie marudzą! — odparowałam. — jeżeli oboje pracujemy, to podzielmy się obowiązkami!
Mimo iż zarabiałam więcej, cały dom i tak ciągnęłam ja. Jacek uważał, iż gotowanie i sprzątanie to „babskie zajęcie”, i nie zamierzał się poniżać. Stawiał za wzór swojego ojca: „Oto dopiero prawdziwy mężczyzna!” Nie wytrzymałam:
— Twój ojciec sam kupił mieszkanie, a nie żył na koszt żony! Jak ci się nie podoba, to wracaj do swojej matki!
Jacek spakował rzeczy i wyszedł. Teściowa od razu zaczęła dzwonić, błagając, żebym go przyjęła z powrotem: „Ludzie się będą śmiać! Pomyśl o córce!” Ale mam gdzieś ich gadanie. Mam dość bycia służącą dla kogoś, kto nie docenia ani mnie, ani mojej pracy. Zosia jest ze mną i dam sobie radę. Ale czasem zadaję sobie pytanie: jak doszłam do tego? Dlaczego pozwalałam, żeby tak się ze mną obchodził? Miłość mnie oślepiła, ale teraz widzę jasno – zasługuję na więcej.