Samotna w tłumie rodziny
– Mamo, znowu się martwisz! – zirytowana rzuciła Halina, nie odrywając wzroku od telefonu. – Co za problem, iż nie przyjechali na twoje urodziny. Ludzie mają swoje sprawy.
– Jakie sprawy? – cicho zapytała Wanda Pawłowska, ściskając w dłoniach serwetkę. – Grażyna obiecała przyjechać z dziećmi, Marek też mówił, iż się zwolni. A Tomek w ogóle powiedział, iż prezent już kupił.
– No i co z tego? – Halina w końcu oderwała wzrok od ekranu. – Grażyna siedzi z chorymi dziećmi, Marek ma kłopoty w pracy, a Tomek utknął w delegacji. Nikt specjalnie tego nie planował.
Wanda Pawłowska w milczeniu nakrywała stół w salonie. Piękny obrus, najlepsze talerze, które wyciągała tylko na specjalne okazje. Siedemdziesiąt lat – czy to nie specjalna okazja? Cały tydzień kupowała produkty, od rana przygotowywała ulubione potrawy dzieci. Śledź w śmietanie dla Grażyny, smażone ziemniaki z grzybami dla Marka, tort „Kremówka” dla Tomka.
– Hal, może jeszcze do nich zadzwonimy? – poprosiła. – Może jeszcze zdążą?
– Mamo, daj spokój! – Halina wstała od stołu. – Muszę już iść do domu. Sławek sam siedzi z dziećmi, zmęczy się.
– Ale my choćby nie zjedliśmy porządnie…
– Co tu jest do jedzenia? Same sałatki. W domu zjem normalnie.
Wanda Pawłowska patrzyła, jak młodsza córka pakuje torbę. Szybko, pospiesznie, jakby bała się spóźnić na coś bardzo ważnego.
– No dobrze, mamo, nie smuć się. Następnym razem wszyscy się zbiorą, zobaczysz.
Pocałunek w policzek, trzask drzwi. Wanda Pawłowska została sama przy nakrytym stole na sześć osób.
Długo siedziała, wpatrując się w puste talerze. W mieszkaniu panowała cisza, przerywana tylko tykaniem zegara na ścianie. Ten sam zegar, który podarował jej zmarły mąż na trzydziestolecie. Ileż świąt obchodzili przy tym stole! Urodziny dzieci, Nowy Rok, koniec szkoły, śluby…
Wanda Pawłowska wstała i zaczęła sprzątać ze stołu. Śledzia w śmietanie zapakowała do pojemnika – jutro zaniesie sąsiadce Zofii. Ziemniaki z grzybami też do lodówki. Tort pokroiła na kawałki i również schowała. Wyszło dużo porcji.
Kiedy wszystko było posprzątane, usiadła w ulubionym fotelu męża i wyjęła telefon. Na ekranie świeciły się nieprzeczytane wiadomości.
„Mamusiu, wszystkiego najlepszego! Przepraszam, iż nie mogłam przyjechać. Dzieci chore, gorączka pod czterdzieści. Na pewno przyjadę w weekend. Całuję.” To od Grażyny.
„Mamo, gratulacje! Kłopoty w pracy, mogą mnie zwolnić, nie mogę się rozpraszać. Prezent przekażę przez Halinę. Zdrowia życzę.” Marek, jak zwykle, krótko.
„Mamulku, z okazji jubileuszu! Utknąłem w Poznaniu, odwołali lot. Nadrobię przy spotkaniu. Kocham.” Tomek, najmłodszy.
Wszyscy przepraszają, wszyscy kochają, wszyscy na pewno przyjadą później. Wanda Pawłowska schowała telefon i zamknęła oczy. Zmęczenie nadeszło nagle, ciężkie i lepkie.
Następnego dnia obudził ją dzwonek do drzwi. Na progu stała sąsiadka Zofia z bukietem astrów.
– Wandziu, wszystkiego najlepszego z okazji wczorajszych urodzin! – uśmiechnęła się. – Przepraszam, iż wczoraj nie przyszłam, miałam mecz wnuka.
– Dziękuję, Zosiu – Wanda Pawłowska przyjęła kwiaty. – Wpadnij, napijemy się herbaty.
– Jak poszło świętowanie? Dzieci przyjechały?
Wanda Pawłowska nastawiła czajnik i milczała. Zofia zrozumiała bez słów.
– Znowu nie mogli?
– Sprawy mają – cicho odpowiedziała Wanda Pawłowska. – Praca, dzieci chore…
– Wandziu, a mówiłaś im, jak ważne to dla ciebie było?
– Po co? Nie dzieci już, sami powinni rozumieć.
Zofia pokręciła głową.
– Powinni rozumieć, ale nie rozumieją. Moje też takie. Dopóki nie powiesz wprost, nie dociera.
Pili herbatę z resztkami tortu „Kremówka”. Zofia chwaliła, pytała o przepis, opowiadała o wnukach. Wanda Pawłowska słuchała i myślała, iż z sąsiadką łatwiej jej rozmawiać niż z własnymi dziećmi.
– Wandziu, a może znajdziemy sobie jakieś zajęcie? – zaproponowała Zofia. – Albo zapiszemy się do klubu seniora. Tam są tańce, śpiewanie.
– Co ty, Zosiu. Nie dla mnie to.
– A co jest dla ciebie? Dzieci dorosłe, żyją swoim życiem. Dlaczego ty nie masz żyć dla siebie?
Po wyjściu Zofii Wanda Pawłowska długo myślała o jej słowach. Żyć dla siebie? A jak to? Całe życie żyła dla innych. Najpierw dla rodziców, potem dla męża, potem dla dzieci. choćby po śmierci męża żyła dla dzieci. Pomagała z wnukami, gotowała, prała, kiedy przynosili pranie.
Wieczorem zadzwoniła Grażyna.
– Mamo, jak leci? Jak urodziny?
– Normalnie – odpowiedziała Wanda Pawłowska.
– Halina mówi, iż siedziałyście we dwie. Przecież tłumaczyłam, u nas koszmar. Wojtuś z gorączką, Kasia kaszle. Wzywaliśmy lekarza.
– Rozumiem, córeczko. Dzieci ważniejsze.
– Mamo, nie mów tak. Wiesz, jak cię kocham. Tylko okoliczności się nie złożyły.
– Wiem.
– Słuchaj, a możesz w sobotę przyjść? Posiedzieć z dziećmi parę godzin? Muszę do lekarza, a z chorymi dziećmi mnie nie przyjmą.
Wanda Pawłowska zawahała się.
– Oczywiście, przyjdę.
– Dziękuję, mamusiu! Jesteś najlepsza!
Po rozmowie Wanda Pawłowska usiadła przy oknie i patrzyła na podwórko. Dzieci bawiły się w piaskownicy, mamy gaworzyły na ławkach. Zwyczajny wieczorny widok, ale dziś wydawał się jej obcy, niedostępny.
W sobotę poszła do Grażyny. Dzieci rzeczywiście były chore, choć już wracały do zdrowia. Wojtuś marudził, domagał uwagi. Kasia wieszała się na babci, prosiła, by jej poczytać.
– Babciu, a dlaczego nie przychodzisz do nas codziennie? – zapytała Kasia, siadając na kolanach.
– A po co codziennie?
– No żebyśmy byli razem. Mama ciągle zajęta, tata w pracy. A z tobą fajWanda pomyślała, iż przecież to właśnie codziennie powinni być razem – nie tylko wtedy, kiedy ktoś potrzebuje jej pomocy, i postanowiła, iż od dzisiaj zacznie żyć też dla siebie, nie zaniedbując przy tym rodziny, ale stawiając jasne granice.