„Staram się dla was, a wy tego nie doceniacie! – mówi teściowa, a ja w nerwach…”

newsempire24.com 1 tydzień temu

— Ja się dla was staram, a wy tego nie doceniacie! — mówi teściowa, a mój nerwowy tik zaczyna się już od samego jej głosu…

Czasem łapię się na jednej jedynej myśli: uciec. Gdziekolwiek — do innego miasta, na koniec świata, choćby do wsi pod Olsztynem. Byle jak najdalej od matki mojego męża. Bo inaczej zwariuję. Już teraz dostaję drgaży powieki, gdy tylko słyszę jej radosne: „Przyniosłam wam coś niezbędnego! Będziecie zachwyceni!”

Kiedy tylko wzięliśmy ślub z Krzysztofem, znajomi w kółko powtarzali, iż mam szczęście do teściowej. Nie marudzi, nie wtrąca się, choćby pierogów nie przynosi bez pytania. I na początku tak było — pokazywała, iż nas wspiera. Ale chyba gdzieś w środku zbierała tę energię, która musiała w końcu eksplodować. A gdy już wybuchła, rozwaliła wszystko, co budowaliśmy.

Najpierw próbowała nam zorganizować wystawny ślub — z toastami, bankietem i czterdziestoma gośćmi. Udało nam się tego uniknąć tylko dzięki komunii jej młodszej córki — tam przelała cały swój zapał. Ale to jej nie wystarczyło.

Wtedy wynajmowaliśmy mieszkanie. Normalne, jasne, zadbane. Ale teściowa zaczęła przynosić „niezbędne rzeczy” — popękane talerze, widelce, którymi strach było jeść, i oczywiście zasłony… Te zasłony śnią mi się po nocach — aksamitne, wiśniowe, z dziurami po molach.

— Przecież to aksamit! Wystarczy zaszyć i będą jak nowe! — mówiła z przejęciem.

A ja myślałam tylko: czemu sama ich nie powiesiła u siebie, skoro takie wspaniałe?

Kiedy w końcu uciułaliśmy na własne mieszkanie — z pomocą moich rodziców i chrzestnych Krzysztofa — naiwnie myślałam, iż zacznie się nowe życie. Ale teściowa uznała, iż skoro nie dała pieniędzy, to pomoże… inaczej. I tak, żeby nam włosy stanęły dęba.

Najpierw przytargała tapety. Pewnie miały z czterdzieści lat. Wyblakłe, wilgotne, śmierdzące starym schowkiem. Potem namówiła nas, żeby płytki w łazience kładł „wujek Zdzisio” — znajomy „złota rączka”. Ten „fachowiec” położył wszystko krzywo, płytki odpadły po tygodniu, fugi zaczęły plamić, a my musieliśmy płacić innemu ekipie za naprawianie tej „darmowej pomocy”.

Następna była lodówka. Wciągnęła ciągnikiem do mieszkania. Huczała jak odrzutowiec, a zapach… Jakby coś w niej zdechło. Wyrzuciliśmy ją jeszcze tego samego dnia, ale teściowa urządziła dramat:

— Trzeba było tylko umyć! Służyłaby wam jeszcze z dziesięć lat! A wy niewdzięczni!

Potem była kanapa z działki kuzynki. Potem meblościanka z czasów PRL-u. Potem dywan śmierdzący wilgocią i starością. Wszystko to odrzucaliśmy — a każdy raz kończył się awanturą. Łzami. Pretensjami.

Teraz oczekuję dziecka. Długo ukrywaliśmy, ale gdy brzuch już był widoczny, musieliśmy powiedzieć. I koniec… Teściowa od razu zaczęła zbierać „wyprawkę” z używanych rzeczy: wózeczek po jakiejś Oli, łóżeczko po Anecie, ubranka, w których wychowało się czworo dzieci…

A ja nie chcę. Nie chcę, żeby moje dziecko spało w łóżeczku, w którym ktoś inny leżał. Nie chcę, żeby jeździło w wózku ze zepsutymi hamulcami. Nie chcę, żeby nosiło wyświechtane, cudze rzeczy. Brzydzi mnie to. I boli, iż nikt nie liczy się z moim zdaniem.

Teraz teściowa wciąż naciera. Milczę. Ciąża to nie czas na konflikty. Granicę pilnuje Krzysztof — tłumaczy, odmawia, odgania ją. Ale widzę, iż jest zmęczony. Jego matka ma energię jak elektrownia jądrowa, i nie widać końca.

Czasem mam ochotę sprzedać mieszkanie, wyjechać i nikomu nie mówić, gdzie jesteśmy. Po prostu zniknąć. Nie jestem zła. Chcę tylko ciszy. Wolności. Swojego życia. Bez aksamitnych zasłon, lodówek-duchów i dywanów z poprzedniej epoki. Chcę oddychać. Chcę żyć. Chcę urodzić dziecko — i żebyśmy mieli nasze ciepłe, nowe, czyste gniazdo. Bez wizyt „z dobrymi intencjami”, od których chce się wyć.

Idź do oryginalnego materiału