Syn nie przyjechał, bo żona nie pozwoliła: Powiedziała, iż ciągle czegoś od niego chcemy i iż nasz dom jej nie potrzebny

polregion.pl 1 miesiąc temu

— No cóż, nie przyjedzie… — z goryczą wzdycha Walentyna Sergiejewna. — Już choćby się nie denerwujemy z mężem, przywykliśmy. Za każdym razem to samo. Najpierw obietnice, potem cisza.

— Co się tym razem stało? — pytam. — Znowu synowa nie pozwoliła? Chyba nigdy się z nią nie dogadywaliście…

— Może i nie pozwoliła. Choć syn nigdy nie powiedział wprost, iż to ona go zatrzymuje. Ale widać… Kiedyś przyjeżdżał częściej. Teraz — już nic. Znalazła sposób, by go przy sobie trzymać. choćby dach pewnie będziemy naprawiać z najemnymi robotnikami — syn, widzisz, nie może znaleźć jednego dnia — mówi Walentyna, ledwie powstrzymując urazę.

Chodzi o jej czterdziestoletniego syna Artura. Wyjechał z rodzinnej wsi dwanaście lat temu, zatrudnił się w województwie, pracuje jako mechanik. Kiedyś sam wszystko robił, teraz tylko nadzoruje. Ożenił się w mieście, kupił mieszkanie. Wszystko sam. Żonę, Iwonę, poznał późno — oboje nie byli młodzi, gdy się zeszli.

— Z nikim przed nim nie była poważnie — ciągnie Walentyna. — I rozumiem dlaczego. Charakter ma… nieznośny. Od pierwszego wejrzenia nie przepadłyśmy. Starałam się, naprawdę. Ale ona… jakby od razu uznała, iż jestem wrogiem.

— Słyszałam ją parę razy przez telefon — wtrąca sąsiadka — choćby gdy się wita, brzmi, jakby drwiła. Nie wiem, co syn w niej widzi.

Iwona prawie nie rozmawia z rodzicami Artura. Raz do roku, za jej „wielkim pozwoleniem”, może ich odwiedzieć. I to — bez niej. W tym roku Artur obiecał przyjechać na wiosnę — pomóc z remontem dachu. Bilety kupił. Ale synowa, jak się okazało, wszystko pokrzyżowała.

— Jest w ciąży — mówi z irytacją Walentyna. — Teraz, widzisz, nie można jej zostawić samej. Choć dorosła kobieta, pielęgniarka, co jej może grozić? Od dwóch tygodni mu nawija. On na początku się opierał, a potem…

— I jak to wygląda? — kręci głową mąż Walentyny. — On ją za rękę do pracy prowadzi? Przecież rodzice mają obok — niech pomogą. Dlaczego on ma się wszystkiego wyrzekać dla niej?

— Właśnie — ciągnie Walentyna. — Jestem pewna: to jej matka podjudza. Żeby nie puszczała, bo nagle wróci i się rozwiezie. Jej młodsza córka, swoją drogą, tak właśnie została z dzieckiem na ręku. Teraz u rodziców mieszka.

— Ale Artur nie jest taki — protestuję. — To porządny człowiek. I dlaczego nie mogliby przyjechać razem?

— Co ty! — macha ręką kobieta. — Iwona nigdy z nim nie przyjedzie. Mój mąż raz do niej powiedział — po tym urządziła taką histerię, iż kazał mi w ogóle więcej nie dzwonić do syna. Bez sensu.

— A co mu powiedziała?

— Że ciągle czegoś od niego chcemy. Że odciągamy go od rodziny. Że nie ma już siły z nami walczyć. Że urlop powinien spędzać z żoną i dzieckiem, a nie „dogadzać zachciankom starców”. I iż nasz dom jest jej niepotrzebny, niech sobie zostaniemy.

— Co za bezczelność! A syn?

— Mówi, iż nie jest winien. Że nie chce zaostrzać. Że boi się o ciążę. Wszystko rozumiem. Ale to niesprawiedliwe. Wychowaliśmy go, daliśmy, co mogliśmy. A teraz nie może przyjechać choćby na jeden dzień?

Mąż Walentyny nie wytrzymał. W gniewie powiedział synowi, iż więcej nie będzie czekał — zatrudni ekipę, zrobi wszystko sam. A on niech siedzi z żoną, skoro ona jest teraz ważniejsza od rodziców.

— Tylko on tego nie rozumie — cicho mówi Walentyna. — Żon może być wiele… A rodzice — tylko jedni. I nie są wieczni.

Idź do oryginalnego materiału