Syn spotyka się ze mną potajemnie, by nie zranić żony… A ja oddałam mu kiedyś wszystko.

newskey24.com 6 dni temu

Dziś znów przyszedł mój syn, ukradkiem, żeby nie zdenerwować żony… A ja kiedyś oddałam mu wszystko.

Wychowywałam go sama. Tak się złożyło – mężczyzna, od którego zaszłam w ciążę, nie chciał ani ślubu, ani odpowiedzialności. Kiedy urodził się Kuba, jego ojciec w końcu zniknął – najpierw zostawał na noc u „kumpli”, potem zaczął znikać na dni, aż pewnego dnia po prostu nie wrócił. I tak zostałam sama z niemowlęciem na rękach i z dziurą w sercu, którą musiałam zaleczyć nie łzami, a pracą.

Wtedy pomogli mi rodzice. Bez mamy i taty nie dałabym rady. Tata nosił węgiel, sam zbudował nam piec, a mama gotowała zupy, bujała wózkiem, siedziała przy Kubie, gdy już nie miałam siły. Przetrwaliśmy. Pracowałam w szwalni, brałam dodatkowe zlecenia, szyłam w domu. Wszystko dla syna – żeby miał wszystko, żeby nie czuł się gorszy.

Kuba rósł na dobrego chłopca – życzliwego, posłusznego, uśmiechniętego. Gdy poszedł do wojska, płakałam po nocach, bałam się, iż stracimy kontakt. Ale przez znajomych załatwiłam, iż trafił do jednostki niedaleko naszego miasta. Jeździłam do niego co tydzień, a gdy było można – dowódca wypuszczał go do domu. Do mnie, pod moją opiekę.

Służba się skończyła, poszedł na studia. I wtedy wszystko się zmieniło. Poznał dziewczynę – Kingę. Zobaczyłam ją pierwszy raz na imieninach – efektowna, wysoka, patrzyła z wyższością, jakby już wszystko o wszystkich wiedziała. Kuba świecił się przy niej jak dziecko. A ona uśmiechała się tak, jak się uśmiecha do obcych, nie do bliskich.

Od pierwszego spotkania czułam: nie chce mnie w jego życiu. Ani mnie, ani mojej mamy, która uwielbiała wnuka. Kinga nie słuchała, gdy próbowałam wytłumaczyć, iż nie rywalizuję z nią. Jestem jego matką. A ona – jego ukochaną. To zupełnie inne role. Ale ona jakby rywalizowała. I wygrywała.

Przed ślubem zrobiłam coś wielkiego – oddałam im moje mieszkanie. Tak, żyliśmy w dwupokojowej kostce w Łodzi. Nie pałac, ale własny, wypracowany, z duszą. Wyprowadziłam się do mamy, bo Kuba mówił: „Mamo, tak będzie lepiej”. Uwierzyłam. Myślałam, iż to nas zbliży.

Najpierw była wdzięczność. Potem – remont. Kinga wyrzuciła wszystkie meble, zmieniła tapety, choćby żyrandole. Nic, co przypominałoby, iż tu mieszkała jego matka. Milczałam – no cóż, młodość, nowe życie. Choć bolało.

Rok później urodziła się Zosia. Moja pierwsza wnuczka. Byłam tak szczęśliwa. Pamiętam, jak przywiozłam prezenty – kocyki, buciki, wstążki… Ale Kinga przyjmowała to jak obowiązek, z wymuszonym uśmiechem, jakby robiła mi łaskę, wpuszczając mnie za próg. Najpierw ustaliła grafik – raz w tygodniu na godzinę. A potem oznajmiła:

– Macie koty, zostawiacie sierść. Zosia może dostać alergii. Nie będziemy was wpuszczać. Wybaczcie.

Tak, mama ma dwa koty. Staruszki, łagodne, nigdy nie widziały ulicy. Owszem, sierść może się przytulić do ubrań, ale praliśmy, prasowali, spryskiwali – i tak „nie”. Widujemy wnuczkę tylko na ulicy, w wózku. A i ten Kinga nie pozwala nam prowadzić, sama trzyma rączkę, z tym samym wyniosłym spojrzeniem.

Kubę widujemy rzadko. Przychodzi potajemnie – na godzinę, na dwadzieścia minut, między pracą. Zerka na zegarek, denerwuje się. Pewnego razu zapytałam:
– Kuba, po co to wszystko? Jesteś dorosłym mężczyzną, co się dzieje?

Uśmiechnął się nienaturalnie i odparł:
– Mamo, Kinga karmi piersią, nie może się denerwować. A nuż zniknie mleko… Po prostu nie chcę awantur. Wszystko w porządku.

Zrozumiałam – wymyśla. Za pół roku Zosia będzie jadła normalnie. I znajdzie się nowy powód, by nas unikać. Stał się obcy. Jakbym nie ja go wychowała. Jakbym nie ja nie spała nocami, gdy miał gorączkę. Nie ja nosiłam mu paczki do jednostki, gdy biegał po placu w butach.

Teraz żyje w strachu. Boi się, iż żona będzie niezadowolona. Że powie coś nie tak. Nie jest mężczyzną, tylko chłopcem, który boi się obudzić śpiącą tygrysicę.

Milczę. Nie wyrzucam mu. Ale serce mi pęka. Bo wiem: wszystko, co dałam – miłość, dom, siły, zdrowie – już nie ma znaczenia. Bo przy nim jest kobieta, która nie szanuje ani jego przeszłości, ani jego korzeni.

Nie marzę o wdzięczności. Nie potrzebuję prezentów. Chciałam tylko widzieć, iż jest szczęśliwy. A teraz widzę, iż się boi. I to jest najgorszy ból dla matki.

Idź do oryginalnego materiału