„Synowa żąda równej miłości dla dzieci. A ja tak nie potrafię…”

polregion.pl 9 godzin temu

Nie należę do tych kobiet, które z łatwością odrzucają czyjąś dolę. Życie wiele mnie nauczyło. Wychowałam samodzielnie dwoje dzieci, przeszłam przez trudności i rozczarowania, znam wartość prawdziwej troski i nieprzespanych nocy, gdy dziecko ma gorączkę, a ty jesteś sama — przy nim, i nikt więcej nie jest potrzebny. Ale, jakby nie było, są rzeczy, których nie da się wymusić. W tym — miłości.

Kiedy mój syn Krzysztof ogłosił, iż zamierza ożenić się z kobietą, która ma dziecko, nie sprzeciwiłam się. Wsparłam go jako matka, bo widziałam, iż jest naprawdę zakochany. A co jest dla mnie najważniejsze? Żeby syn był szczęśliwy. Żeby go kochali, szanowali. A to, czyja to przeszłość i co za sobą ciągnie — niech będzie, byle wszystko było prawdziwe. Nigdy nie powiedziałam złego słowa o Julii, jego wybrance. Samotnie wychowuje dziewczynkę, mężczyzna uciekł — takich kobiet nie można potępiać, trzeba je rozumieć. Ale…

Minęło siedem lat, odkąd stali się rodziną. Zosi z pierwszego małżeństwa jest teraz sześć lat, naszemu wspólnemu wnuczkowi Wojtusiowi — zaledwie dwa. Dziewczynka jest mądra, ładna, spokojna. Ale mimo wszystko… to nie moja krew. Owszem, robię, co mogę. Tak, przynoszę prezenty, równe, bez urazy, nie dzielę dzieci groszem. Tak, mogę poczytać Zosi bajkę, pobawić się w „dom”, pomóc jej w lekcjach. Ale moje serce — należy do Wojtusia. W nim widzę mojego Krzysztofa, rysy mojego zmarłego męża. Rozpływam się nad nim, boję się oddychać — taki bliski. A z Zosią… jest po prostu dobra relacja. Szacunek, życzliwość. Nic więcej.

Właśnie to stało się powodem kłótni z Julią. Otóż żąda, żebym kochała Zosię tak samo, jak Wojtusia. Jakby miłość można było włączyć na żądanie. Nie, droga moja, tak to nie działa. Nie potrafię udawać przed ludźmi. Mogę pomóc, mogę być blisko, mogę wesprzeć — ale nie umiem grać komedii.

Nie mam Zosi za złe niczego. To tylko dziecko, które znalazło się w trudnej sytuacji. Ale ma swoje babcie. Jedna mieszka daleko, druga zniknęła po rozwodzie — to nie moja wina. Julia sama opowiadała, jak jej matka pracuje na emeryturze i rzadko zabiera wnuki. Jak bez uprzedzenia nie wpuszcza ich choćby na próg, jeżeli nie przywiozą jedzenia i ubrań na zmianę. Więc dlaczego wszystkie pretensje — są do mnie?

Ja, w przeciwieństwie do teściowej, zawsze jestem blisko. Na pierwsze wezwanie. Albo ubrania przywiozę, albo zakupy, albo Zosię na zajęcia zaprowadzę. I wszystko to — z miłością. Ale taką, na jaką mnie stać. Więcej — nie. Nie proście.

Julia coraz częściej wita mnie chłodem. Każdy prezent śledzi wzrokiem, jakby w myślach wyliczała koszt. „A Zosia co? A dlaczego Zosia dostała tylko książkę, a Wojtuś — samochód?” Jak jej wytłumaczyć, iż książkę wybrałam z sercem, iż to lepiej pasuje do Zosi? Ale nie — dla niej odpowiedź jest jedna: „Nie kochasz mojej córki”. Próbuję delikatnie uświadomić — nie muszę kochać. To się zdobywa, rodzi, nie da się tego wymierzyć. Jestem dla Zosi dobra, i to powinno wystarczyć.

Z Krzysztofem też rozmawiałam. Spokojnie, bez histerii. Wytłumaczyłam, iż nie mam nic przeciwko Zosi. Że staram się być uważna. Ale nie potrafię zmusić się, by kochać jednakowo. I jeżeli on z żoną będą nalegać, żebym czuła to, czego nie ma — lepiej ograniczyć kontakt, niż udawać. Zrozumiał. To mądry chłopak. Ale stanął między żoną a matką, jak między młotem a kowadłem. I jeszcze nie wie, po której stronie stanąć.

A ja… Jestem zmęczona tłumaczeniem oczywistości. Jestem babcią. Prawdziwą. Ale tylko dla jednego dziecka — z krwi. Dla drugiego — jestem po prostu dobrą dorosłą kobietą. To uczciwe. To sprawiedliwe. To bez szkody dla dziecka. Ale żądać ode mnie więcej — to okrucieństwo.

I wiecie co? Nie jestem zła. Po prostu nie chcę, by mnie osądzano za to, iż nie potrafię przeskoczyć siebie. To moje serce. Moja dusza. Moja prawda. I nie odstąpię od niej, choćby jeżeli miałoby mnie to kosztować relację z synową.

Idź do oryginalnego materiału