Szept za szybą

newsempire24.com 3 tygodni temu

Szept za szybą

Pielęgniarka, kobieta o zmęczonej, spieczonej wiatrem twarzy i oczach przygasłych od codziennego widoku cudzego cierpienia, niezdarnie przekładała przezroczystą torbę Alicji z jednej zniszczonej dłoni w drugą. Foliowy worek zaszeleścił, przerywając grobową ciszę windy. W środku, niczym szyderstwo, widniały dziecięce ubranka malutki różowy kombinezon z króliczkami, kaftanik z wyszytym napisem Jestem szczęściem mamy oraz opakowanie pieluszek w biało-niebieskie paski. Na opakowaniu widniała duża, wyzywająca cyfra 1 dla noworodków. Dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją drogę.

Winda, skrzypiąc zużytymi linami, powoli opuszczała się na parter, a z każdym piętrem serce Alicji ściskało się coraz mocniej, zamieniając się w mały, bezbronny kłębek bólu.

Nic się nie martw, dziewczynko głos pielęgniarki zabrzmiał chrapliwie i beznadziejnie, jak skrzyp nienasmarowanych drzwi w pustym domu. Jesteś młoda, silna. Jeszcze urodzisz. Wszystko się ułoży… Wszystko będzie dobrze.

Rzuciła na Alicję szybkie, spode łba spojrzenie, pełne niezręcznego współczucia i pragnienia, by jak najszybciej zakończyć tę męczącą podróż.

Masz starsze dzieci? zapytała, by wypełnić ciężką, duszącą ciszę.
Nie… wyszeptała Alicja, wpatrując się w migające przyciski pięter. Jej głos był pusty, pozbawiony życia.
To trudniejsze… przeciągnęła pielęgniarka. Co zdecydowaliście? Pochówek czy… kremacja?
Pochowamy odparła Alicja, zaciskając usta do białości. Jej wzrok utonął w brudnym, porysowanym lustrze windy, gdzie odbijała się jej własna, obca twarz blada, wyprana z uczuć.

Pielęgniarka westchnęła ze zrozumieniem, niemal zawodowo. Widziała takich tysiące. Młodych, starych, złamanych. Życie w tych murach dzieliło się na przed i po. Dla Alicji właśnie nastało to po.

Wychodziła ze szpitala sama. Nie było kocyka z różowymi lub niebieskimi wstążkami. Nie było szczęśliwego kwilenia spod troskliwie otulonego rożka. Nie było uśmiechów, gratulacji, zmieszanych i radosnych spojrzeń rodziny, skromnych bukietów goździków pachnących zimą. Był tylko mąż, Marek, stojący u podnóża szpitalnych schodów z opuszczonymi, pełnymi winy oczami, przygarbiony, jakby dźwigał na barkach nieznoszone brzemię. I była ta okropna, paląca od środka pustka, która dzwoniła w uszach i odbierała oddech.

Marek objął ją niepewnie, jak obcy, bojąc się, iż dotyk sprawi jeszcze większy ból. Jego uścisk nie dawał ciepła. Był tylko formalnością, rytuałem, który trzeba było wykonać. Bez słów, bez głupich, a tak upragnionych teraz zdjęć przy wyjściu, w milczeniu opuścili budynek szpitala. Drzwi zatrzasnęły się za nimi, jakby na zawsze zamykając jeden etap życia.

Byłem już… u tych… zaczął Marek, odpalając samochód. Silnik odpowiedział głuchym, martwym warkotem. U tych sępów z zakładu pogrzebowego… Wszystko załatwione na jutro. Ale jeżeli chcesz, możesz coś zmienić. Wybrałem mały biały wianek, a trumienka… jest beżowa, z różowymi… urwał, połykając gulę w gardle.

To nie ma znaczenia przerwała mu Alicja, patrząc w zaparowaną szybę. Nie mogę… Nie mogę teraz o tym rozmawiać.
Dobrze. znów się zakrztusił, nerwowo ściskając kierownicę.

Ach, jak zdradliwie jasne i wesołe było to grudniowe słońce! Odbijało się w kałużach, oślepiało, tańczyło na szybach mijanych samochodów. Krzyczało o życiu, którego już nie było. Gdzie był wiatr, gdzie ten zimny, siekący deszcz, gdzie mokry, obrzydliwy śnieg lepiący się do twarzy jak plwocina Boga za wszystkie grzechy? Tak byłoby sprawiedliwiej… Tak byłoby uczciwiej. W milczeniu minęli szlaban i wyjechali na zalane słońcem ulice. Alicja spojrzała na bok ich samochodu, pokryty błotem i śladami soli, z nagłą, absurdalną litością.

Ależ ona brudna…
Zapomniałem umyć. Trzy dni temu miałem zamiar, ale… no wiesz.
Chorujesz? odwróciła się do niego.
Nie. Skąd ten pomysł?
Ciągle kaszlesz.
To nic… Nerwy. Gardło się zaciska.

Ruszyli. Świat na zewnątrz się nie zmienił. Te same ulice z przyklejonymi do krawężników petami, nagie, chude drzewa na tle szarych bloków z wielkiej płyty. Bezczelnie błękitne niebo bez ani jednej chmury. Zardzewiały płot szkoły, na którym ktoś świeżo namalował wyznanie miłosne. Gołębie, nadęte, siedziały na drucie. Szara, niekończąca się wstęga asfaltu, wiodąca donikąd. Wszystko było po staremu. I to było nie do zniesienia.

* * *

Już w trzecim miesiącu ciąży Alicja poczuła się źle. Najpierw drapało ją gardło, potem wzrosła temperatura, ciało złamał gorączkowy ból. Przeziębienie, pomyślała. Ale pewnie to była grypa. Musiała brać leki, tabletki. Martwiła się, ale lekarze uspokoili: nic poważnego, dziecko jest chronione. Po chorobie na plecach pojawiła się dziwna wysypka. Lekarz chorób zakaźnych, pobieżnie spojrzawszy, orzekł, iż to opryszczka, i przepisał silne leki przeciwwirusowe. Alicja brała je, dręczona poczuciem winy. Tabletki nie pomogły. Inny lekarz, dermatolog, tylko rozłożył ręce jaka opryszczka! To zwykła reakcja alergiczna, na tle nerwowym! Zalecił łagodną maść, i wysypka zniknęła. Zdrowotne kłopoty, wydawało się, minęły. Alicja odetchnęła z ulgą i zaczęła czekać na poród, kupując wyprawkę i urządzając pokój dziecięcy.

W wyznaczonym terminie zaczęły się słabe, ledwo wyczuwalne skurcze, ale Alicja, pamiętając zalecenia, postanowiła jechać do szpitala.

Brak rozwarcia stwierdziła po badaniu położna. To skurcze przepowiadające. Trzeba je zahamować.

Dostawała kroplówkę z lekiem hamującym

Idź do oryginalnego materiału