Tak rodzice przekupują uczniów za oceny. "Wiem, iż to karygodne, ale nie żałuję"

mamadu.pl 10 godzin temu
Czy brak prac domowych w młodszych klasach odbiera dzieciom poczucie obowiązku? Mama czwartoklasistki opowiada o tym, jak jej córka całkiem straciła motywację do nauki – aż do momentu, gdy na horyzoncie pojawiła się nagroda. "Wiem, iż to niepedagogiczne, ale tablet uratował nam codzienność" – pisze szczerze w liście do naszej redakcji.


Bez prac domowych nie ma obowiązków


Moje dziecko w tym roku zaczęło naukę na poważnie. Czwarta klasa. Nowe przedmioty, więcej obowiązków, lektury, klasówki. A moja córka jakby dalej była w pierwszej. Kompletnie nieprzygotowana na zmianę tempa. Przyzwyczajona, iż szkoła to coś, co dzieje się tylko w czasie lekcji. Że w domu się odpoczywa, a nie uczy.

Przez trzy lata nie miała aż tak wielu prac domowych. Coś tam robiła, czytała lektury i odrobiła raz na jakiś czas jedno zadanie w ćwiczeniach. I tyle. Z jednej strony – super. Nie musiałam z nią codziennie siadać, nie było stresu, napięcia. Ale z drugiej – nie nauczyła się żadnej rutyny. Teraz, gdy przyszły poważniejsze wymagania, odbijamy się od ściany. "Nie chce mi się", "Nie muszę", "To nie jest ważne" – słyszę to praktycznie codziennie.

I tak, wiem, dzieci miewają kryzysy. Ale tu nie chodzi o chwilowe zniechęcenie. Tu chodzi o to, iż ona naprawdę nie widzi sensu w nauce i nie wypracowała rutyny z siadaniem popołudniami do lekcji i nauki. Nie czuje potrzeby, by coś przeczytać, zapamiętać, powtórzyć. Nie ma wewnętrznej motywacji, bo nigdy nie była jej nauczona. Nie nauczyła jej tego szkoła, ale – trudno mi to przyznać – my z mężem też nie podjęliśmy się tego wyzwania.

"Zrobiłam coś karygodnego, ale nie żałuję"


W końcu, z bezsilności, obiecałam jej tablet. Warunek był prosty: czerwony pasek na koniec roku. Tak, wiem, iż to kontrowersyjne. Nie jestem fanką nagradzania elektroniką, nie chcę uzależniać jej motywacji od sprzętów. Ale prawda jest taka, iż zadziałało. Po raz pierwszy od dawna zaczęła siadać do lekcji bez ciągłego przypominania. Czyta lektury, uczy się na sprawdziany. Nie z pasji, nie z zachwytu nad szkolną wiedzą – ale uczy się. Regularnie, krok po kroku. Bez awantur i marudzenia.

Mam wyrzuty sumienia. Czuję, iż to pójście na skróty. Wiem, iż to niepedagogiczne, ale tablet uratował nam codzienność. Może nie ma co tego demonizować? Nie chodzi o sam tablet. On jest tylko środkiem do celu. Pomógł nam zrobić pierwszy krok, wejść w rytm. A przecież właśnie tego jej brakowało – rytmu, konsekwencji, świadomości, iż coś trzeba zrobić choćby wtedy, gdy się nie chce.

Mam nadzieję, iż ta wypracowana rutyna zostanie z nią na kolejny rok. Że choćby bez nagrody będzie wiedziała, iż warto. A jeżeli tablet był ceną za to, by się tego nauczyła – to może wcale nie zapłaciłam aż tak dużo. Czasem trzeba zrezygnować z ideałów, by ratować codzienność i przyszłość naszych dzieci. Nie jestem dumna ze sposobu, jakim przekonałam córkę, ale nie żałuję.

Idź do oryginalnego materiału