Po co to wszystko?
"To pokaz. To konkurs. To spektakl za kilka tysięcy złotych, reżyserowany przez dorosłych, którzy chyba już dawno zapomnieli, o co w tym wszystkim chodzi.
Rozmowy z innymi mamami są dla mnie jak pole bitwy. Kto ma lepszą salę, droższy tort, więcej atrakcji, występ skrzypaczki albo pokaz baniek mydlanych. Pojawiają się choćby pytania: "A co masz dla dzieci? Zatrudniacie animatorów?", "A fotograf? Bo ja mam z polecenia od znajomych z branży ślubnej". Przy tym wszystkim czuję się, jakbym była na castingach do jakiegoś reality show, a nie w przygotowaniach do sakramentu.
Na początku myślałam, iż tylko ja tak to odbieram. Że może przesadzam, iż jestem przewrażliwiona. Ale im więcej słucham, tym bardziej widzę, iż coraz mniej chodzi o dzieci, a coraz bardziej o dorosłych. To my się prześcigamy, porównujemy, zerkamy ukradkiem na siebie i wchodzimy w spiralę oczekiwań, których nikt głośno nie wypowiada, ale wszyscy czują.
Tymczasem moje dziecko… Ono nie prosiło o to wszystko. Dla niego najważniejsze jest to, iż może po raz pierwszy przyjąć Komunię. Że będzie w kościele z babcią, z dziadkiem, z nami. Że założy białą albę, którą już przymierza z powagą i przejęciem. To my, dorośli, odbieramy im tę chwilę, zagłuszając ją fanfarami, których wcale nie trzeba.
Czy naprawdę muszę brać w tym udział? Czy jeżeli zrobię uroczysty obiad w domu, z domowym ciastem i świeżymi kwiatami na stole, to będę gorszą matką? Czy moje dziecko będzie mniej szczęśliwe, jeżeli nie będzie miało 'pakietu premium'?
Mam dość tego wyścigu szczurów. Mam dość podszytego rywalizacją tonu, w którym inne kobiety mówią o 'komunijnych planach'. Mam dość życia pod presją cudzych oczekiwań.
Chciałabym, żebyśmy na chwilę się zatrzymały. Spojrzały na nasze dzieci. Na to, czym ta uroczystość powinna być. Chciałabym, żebyśmy przypomniały sobie, iż nie wszystko musi być idealne, drogie i pod linijkę. Czasem mniej znaczy więcej. Czasem prawdziwe przeżycie wygrywa z wystawną oprawą".