Teściowa odkryła, iż wnuk jest od dawcy i odwróciła się od rodziny

newsempire24.com 2 tygodni temu

Gdyby ktoś mi powiedział, iż jedno zdanie może przekreślić wszystko: miłość, troskę, plany na przyszłość i lata przywiązania – nie uwierzyłabym. A teraz żyję z tą prawdą każdego dnia. Nie jak z wyznaniem, ale jak z otwartą raną, która nie chce się zagoić. Bo w tej historii był dzieciak. Nasz syn. Jej wnuk. Którego kochała do szaleństwa – aż do tej chwili, gdy nie dowiedziała się, iż nie jest „z krwi”.

Kiedy pobraliśmy się z Markiem, miałam dwadzieścia trzy lata, on dwadzieścia pięć. Młodzi, weseli, pełni nadziei. Marzyliśmy o rodzinie, o dzieciach. Chcieliśmy trójkę. Nie zwlekaliśmy, choć żyliśmy wtedy w wynajmowanym mieszkaniu w Łodzi, z groszem przy duszy, ciągłym oszczędzaniem i rzadkimi „świętami” w postaci zamówionej pizzy raz w miesiącu. Ale byliśmy szczęśliwi. Naprawdę.

Miesiąc, dwa, pół roku – i nic. Zaczęliśmy się badać. Moje zdrowie było w idealnym stanie, a Marek… dostał wyrok. Całkowita bezpłodność. Brak możliwości posiadania potomstwa. Odwiedziliśmy kilka klinik, choćby pojechaliśmy do centrum reprodukcyjnego w Warszawie. Wszędzie to samo. Zamknął się w sobie. Proponował rozwód. Mówił: „Po co ci taki?” Odbijałam to od siebie. Wybrałam nie ojca dzieci – wybrałam męża, człowieka, z którym chciałam iść przez życie. Podjęliśmy decyzję: dziecko będzie od dawcy.

To była trudna droga. Ale dzięki taktowi lekarzy w klinice – przeszliśmy ją spokojnie. Bez bólu. Pokazano nam profile dawców, ja zaproponowałam, żeby Marek sam wybrał, i wybrał tego, który był do niego bardzo podobny – wzrost, włosy, kolor oczu. Nigdy nie zawahałam się w swojej decyzji.

Teściowa, Bogumiła Stanisławowa, od początku była bardzo zaangażowana. Co miesiąc pytała: „No, Kasiu, kiedy wreszcie?” Cieszyła się razem z nami, gdy dowiedziała się o ciąży. Zrobiła ucztę, przytulała mnie jak własną córkę. Przez całą ciążę latała z pierogami, skarpetkami, radami, choćby w kolejce do przychodni stała ze mną. Przyznaję, wtedy zaczęłam się do niej zbliżać. Wierzyłam, iż mamy z nią szczęście.

Kiedy urodził się nasz syn – Tomek, na cześć ojca – teściowa prawie oszalała z radości. Od pierwszej chwili stała się babcią na pełny etat. Wózki, pieluszki, zabawki – wszystko. choćby pokłóciła się z moją mamą: nie mogły się podzielić, która pierwsza weźmie wnuka na ręce. Ale po lampce szampana rozeszło się w śmiechu, uściskały się. Było jak w filmie.

O tym, iż Tomek był od dawcy, wiedzieli tylko ja i mąż. Ale był kopią ojca – zarówno w wyglądzie, jak i w gestach. Teściowa mówiła: „Marek, to twój klon!” Mąż w takich chwilach tylko milcząco kiwał głową, a ja za każdym razem pytałam:
– Może powiemy?
On – „nie teraz”. Wstydził się. Bał się, iż nie zrozumieją.

Czas mijał. Syn rósł, teściowa przez cały czas przynosiła mu zabawki, rozpieszczała, ciągle powtarzała: „Mam na razie tylko jednego wnuka, więc nie żałujcie – będą samochodziki i samoloty!” Ale to jej „na razie” coraz częściej mnie niepokoiło.

I pewnego dnia, gdy Tomek skończył dwa lata, zaczęła coraz częściej poruszać temat drugiego dziecka.
– No kiedy w końcu podarujecie Tomkowi siostrzyczkę? Albo braciszka? Będzie mu weselej! Kasia, słuchaj, na Nowy Rok kupię mu piżamę, a ty – brata! – śmiała się, ale widziałam – mówiła to na serio.

Trzymałam się. Do końca. Aż pewnego razu, gdy przyszła „na herbatkę” z kolejnym pluszowym misiem i kolejnym pomysłem na „szybkie drugie dziecko”, nie wytrzymałam.

– Bogumiu Stanisławo… Nasz syn jest od dawcy. Marek nie może mieć dzieci. I drugiego dziecka nie będzie.

Cisza. Twarz teściowej jakby skamieniała. Oczy stały się szklane. Spojrzała na mnie, na syna, który podbiegł i chwycił ją za rękę, i… odsunęła się. Bez słowa. Bez wyjaśnień. Po prostu… odcięła się. I wyszła, choćby nie żegnając się.

Opowiedziałam mężowi. Westchnął tylko:
– No to się zacznie…

Minął tydzień. Teściowa nie dzwoniła. Nie odbierała. Mąż pojechał do niej – wrócił przygnębiony. Mówili o wszystkim: o pogodzie, zdrowiu, serialach, ale nie zapytała ani słowem o Tomka. Jakby przestał istnieć. A miesiąc później dowiedzieliśmy się: przepisała mieszkanie. Nie na wnuka. Na siostrzeńca. Choć jeszcze pół roku temu zapewniała: „Tomkowi wszystko! Niech ma przyszłość!”

Tomek niedawno skończył trzy lata. Bogumiła Stanisławowa nie przyszła. choćby nie zadzwoniła. Ledwo powstrzymałam łzy, gdy synek zapytał:
– Mamo, a babcia Bogusia o mnie zapomniała?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. I nie wiem, co będzie dalej. Mąż winMam nadzieję, iż kiedyś zrozumie, iż rodzina to nie tylko krew, ale przede wszystkim to, kto stoi przy tobie przez całe życie.

Idź do oryginalnego materiału