Teściowa odkryła prawdę o wnuku i odwróciła się od naszej rodziny

newskey24.com 1 miesiąc temu

Gdyby ktoś mi powiedział, iż jedno zdanie może przekreślić wszystko: miłość, troskę, plany na przyszłość i lata przywiązania — nie uwierzyłabym. A teraz żyję z tą prawdą każdego dnia. Nie jak z wyznaniem, ale jak z otwartą raną, która nie chce się zagoić. Bo w tej historii było dziecko. Nasz syn. Jej wnuk. Którego kochała do szaleństwa — aż do chwili, gdy dowiedziała się, iż nie jest „z krwi”.

Kiedy wyszłam za mąż za Krzysztofa, miałam dwadzieścia trzy lata, on dwadzieścia pięć. Młodzi, pełni nadziei. Marzyliśmy o rodzinie, o dzieciach. Chcieliśmy troje. Nie zwlekaliśmy, choć mieszkanie w Szczecinie wynajmowaliśmy, ledwo wiążąc koniec z końcem, z oszczędnościami i rzadkimi „świętami” w postaci pizzy na dowóz raz w miesiącu. Ale byliśmy szczęśliwi. Naprawdę.

Miesiąc, dwa, pół roku — i nic. Zaczęliśmy się badać. Ja byłam zdrowa, a u Krzysztofa… wyrok. Całkowita niepłodność. Brak możliwości poczęcia. Odwiedziliśmy kilka klinik, choćby pojechaliśmy do warszawskiego centrum reprodukcji. Wszędzie to samo. Zamknął się w sobie. Proponował rozwód. Mówił: „Po co ci taki jak ja?”. Odwracałam wzrok. Nie wybierałam ojca swoich dzieci — wybierałam męża, człowieka, z którym chciałam iść przez życie. Zdecydowaliśmy: dziecko będzie od dawcy.

To była trudna droga. Ale dzięki delikatności lekarzy w klinice — przeszliśmy ją spokojnie. Bez bólu. Pokazali nam profile dawców, Krzysztof sam wybrał tego, który był do niego podobny — wzrost, włosy, kolor oczu. Nigdy nie zwątpiłam w tę decyzję.

Moja teściowa, Wanda Stanisławowa, od początku była zaangażowana. Co miesiąc pytała: „No i co, Elżuniu, kiedy wreszcie?”. Cieszyła się razem z nami, gdy dowiedziała się o ciąży. Urządziła ucztę, ściskała mnie jak własną córkę. Przez całą ciążę znosiła ciasta, skarpetki, rady, choćby w kolejkach do przychodni stała ze mną. Wówczas zaczęłam do niej cieplej podchodzić. Myślałam, iż mamy z nią szczęście.

Gdy urodził się nasz syn — Krzysiu, na cześć ojca — teściowa oszalała z radości. Od pierwszej chwili stała się babcią na pełen etat. Wózki, pieluchy, zabawki — wszystko. choćby pokłóciła się z moją mamą o to, kto pierwszy weźmie wnuka na ręce. Ale po szampanie śmiały się i przytulały. Wszystko było jak z bajki.

To, iż Krzyś był od dawcy, wiedzieliśmy tylko my z mężem. Ale przypominał ojca — wyglądem, gestami. Teściowa mówiła: „Krzysiu, jesteś jak kalka!”. Mąż tylko wtedy milcząco kiwał głową, a ja pytałam:
— Może powiemy?
On — „nie teraz”. Wstydził się. Bał się niezrozumienia.

Czas płynął. Syn rósł, teściowa wciąż przynosiła mu zabawki, rozpieszczała, powtarzała: „Mam tylko jednego wnuka, więc nie żałujcie — będą samochody i samoloty!”. Ale to jej „na razie” coraz bardziej mnie niepokoiło.

Aż pewnego dnia, gdy Krzyś skończył dwa lata, zaczęła coraz częściej mówić o drugim dziecku.
— No kiedy wreszcie podarujecie Krzyśkowi siostrzyczkę? Albo braciszka? Będzie mu weselej! No dalej, Elżbieto, ja mu na Nowy Rok kupię piżamę, a ty — braciszka! — śmiała się, ale widziałam, iż mówi poważnie.

Wytrzymywałam. Do końca. Aż pewnego dnia, gdy przyszła „na herbatę” z kolejnym pluszowym misiem i kolejnym naleganiem, by „szybciej rodzić”, straciłam cierpliwość.

— Wando Stanisławo… Nasz syn jest od dawcy. Krzysztof jest bezpłodny. Drugiego dziecka nie będzie.

Cisza. Twarz teściowa jakby skamieniała. Oczy stały się szklane. Spojrzała na mnie, na syna, który podbiegł i pociągnął ją za rękę, i… odsunęła się. Bez słowa. Bez tłumaczenia. Po prostu… odcięła się. I wyszła bez pożegnania.

Powiedziałam wszystko mężowi. Westchnął tylko:
— Teraz się zacznie…

Minął tydzień. Teściowa nie dzwoniła. Nie odbierała. Mąż pojechał do niej — wrócił złamany. Rozmawiali o pogodzie, zdrowiu, serialach, ale ani słowa o Krzysiu. Jakby przestał istnieć. A miesiąc później dowiedzieliśmy się: przepisała mieszkanie. Nie na wnuka. Na siostrzenicę. Choć pół roku temu zapewniała: „Dla Krzysia wszystko! Niech ma przyszłość!”.

Krzyś niedawno skończył trzy lata. Wanda Stanisławowa nie przyszła. Nie zadzwoniła. Ledwo powstrzymałam łzy, gdy syn zapytał:
— Mamo, a babcia Wanda o mnie zapomniała?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. I nie wiem, co będzie dalej. Mąż winTej nocy śniłam, iż teściowa przychodzi do nas, bierze Krzyśka na ręce i szepcze: „Nic się nie zmieniło, kochanie”, ale gdy się obudziłam, w pokoju było tylko echo moich łez.

Idź do oryginalnego materiału