Sześć lat oszczędzaliśmy z Krzysztofem na własne mieszkanie, odmawiając sobie niemal wszystkiego. W końcu udało się – kupiliśmy przytulne, jasne dwupokojowe mieszkanie, może z prostym remontem, ale nasze. Miało to być początek nowego rozdziału – rodzinnego, szczęśliwego. Ania była w ciąży, poród miał nastąpić lada dzień. Wszystko było gotowe: rzeczy spakowane, kącik dla dziecka przygotowany, tylko ostatnie sprzątanie dzieliło nas od rodzicielstwa.
Ania od zawsze marzyła o własnej przestrzeni, bez kontroli rodziców, a szczególnie bez ingerencji teściowej. Z Ireną Stanisławową relacje zawsze były… napięte. Kobieta uwielbiała pouczać, jak powinniśmy żyć, oddychać, myć naczynia. Kiedyś Ania nie wytrzymała i powiedziała jej wprost, iż nie potrzebuje ciągłych rad. Teściowa obraziła się i zniknęła z naszego życia. Na jakiś czas.
Gdy Krzysztof zawiózł Anię do szpitala, nie spodziewał się, co go czeka. Już następnego dnia zadzwoniła jego matka i oznajmiła, iż przyjeżdża w odwiedziny. Musiała wyczuć tę chwilę słabości. Irena Stanisławowa pojawiła się jak burza, z miną eksperta oceniła mieszkanie: przedpokój – „nienajgorzej”, zasłony – „koszmar”, kuchnia – „ten połysk to utrapienie, będziesz teraz codziennie czyścić!”. Przeglądnęła zawartość lodówki, po drodze krytykując sklepowe pierogi i zapowiadając barszcz na jutro. Krzysztof próbował żartować, zmieniać temat, ale na próżno. Matka przebrała się w dres i z miną wodza ruszyła na inspekcję pozostałych pomieszczeń.
Wieczorem chciał ją odwieźć do domu. Usłyszał jednak: „Zostanę na noc. Sam sobie nie poradzisz, może jutro przywiozą Anię”. I została. Na jedną noc. Na drugą. Na trzecią…
Gdy był w pracy, przestawiała rzeczy, porządkowała ubrania, decydowała, gdzie ma stać przewijak i co trzeba dokupić. Krzysztof zaczynał już tracić cierpliwość przez jej „pomoc”, ale bał się rozczarować. Wtedy teściowa ogłosiła: zostaje na kilka miesięcy, by pomóc z dzieckiem. W końcu sami nie dadzą rady.
Gdy Anię wypisali ze szpitala, przywitali ją wszyscy – rodzice, Krzysztof i oczywiście promieniejąca Irena Stanisławowa. Ania od razu poczuła, iż coś jest nie tak. Zasłony inne, meble przesunięte, wszystko pachniało obcym. Rodzice odjechali. Teściowa – nie. Na nieme pytanie żony Krzysztof mruknął: „Mama zostanie na trochę. Będzie pomagać…”.
Ania była wyczerpana po porodzie, ale nie widziała innego wyjścia. Wieczorem zaczął się koszmar: „Źle trzymasz dziecko”, „Nie tak się przewija”, „Płacze, bo nie umiesz go kołysać”. Ania milczała, dopóki teściowa nie wyrwała jej malucha z rąk. Wtedy jej cierpliwość się skończyła.
– Dziękuję za pomoc, ale może pani już iść – powiedziała cicho. – To moje dziecko. I to ja je ukołyszę. Sama.
Teściowa przewróciła oczami, głęboko obrażona. Mąż też niepewnie próbował protestować, ale Ania spojrzała na niego w taki sposób, iż urwał. Była spokojna. Silna. To był jej dom. Jej rodzina.
Irena Stanisławowa spakowała rzeczy. Więcej nie przyjeżdżała. Krzysztof zrozumiał, iż żona potrzebuje nie wskazówek, ale wsparcia. A Ania po raz pierwszy poczuła się prawdziwą gospodynią. I nieważne, ile czasu minęło od porodu – ważne, iż się nie ugięła.