Teściowa wyrzuciła nas kiedyś z dziećmi na bruk, a teraz sama prosi o nasz dach nad głową

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Dzisiaj znów przypomniałam sobie, iż na starość każdy zbiera to, co sam zasiał. Jedni – miłość i ciepło bliskich, a inni – tylko przeciąg od zamykających się drzwi. Moja teściowa, Zofia Janicka, nigdy nie była czułą kobietą. Trzymała się z godnością, surowo, jakby wszyscy wokół byli jej coś winni. Zwłaszcza jej jedyny syn. I na pewno – ja, „ta dziewczyna, która odebrała syna matce”.

Dawno temu, gdy byłam na drugim macierzyńskim, a mąż stracił pracę, nie daliśmy rady spłacać kredytu. Poprosiliśmy teściową, by zamieszkać w jej przestronnej „kawalerce” w Łodzi, którą dostała od ojca. Mieszkała tam wtedy z młodszym synem, Krzysztofem, a teraz dołączyliśmy my – z mężem i dwójką małych dzieci. Myśleliśmy, iż to tymczasowe. Ale gwałtownie stało się piekłem.

Zofia Janicka nigdy nie przepuściła okazji, by nam dokuczyć. Dzieci jej przeszkadzały, „śmierdziały inaczej”. Zabawki na kanapie wywoływały u niej ataki wściekłości. Jedzenie dla niemowlaka nazywała „cuchnącą breją”, która zajęła jej lodówkę. Starałam się milczeć. Znosiłam wszystko, by nie pogarszać sprawy. Aż pewnego dnia powiedziała wprost:

– Macie mnie dość. Pakujcie się. Wynoście się. Nie mogę dłużej żyć w tym cyrku.

Byliśmy upokorzeni. Po sprzedaży starego mieszkania i spłacie długów zostało nam niewiele. Ledwo uzbierali na mały domek pod Kutnem – bez wody, bez kanalizacji. Łazienka była w szopie na końcu podwórka, a wodę nosiliśmy ze studni.

Powoli, krok po kroku, zaczęliśmy budować swoje życie. Włożyliśmy 500+, potem wzięliśmy kolejny kredyt. Dziesięć lat – i w końcu wprowadziliśmy się do własnego domu. Nie pałac, ale z prysznicem, ogrzewaniem, nową kuchnią. I właśnie wtedy, gdy wydawało się, iż najgorsze za nami, a my decydowaliśmy się na trzecie dziecko, los znów zapukał do naszych drzwi. A adekwatnie sama teściowa.

Usłyszałam, jak otwiera się furtka. Na progu stała Zofia Janicka, w płaszczu, z walizką i spuchniętą od płaczu twarzą. Gdy mąż otworzył drzwi, dosłownie runęła mu na piersi. Łkała, jakby wracała nie do domu, ale do zbawienia.

Wpuściliśmy ją, posadziliśmy. Mąż dzwonił do brata – bez skutku. Teściowa doszła do siebie dopiero wieczorem.

Okazało się, iż po naszym wyjeździe wzięła się za „wychowanie” młodszego syna. Szeptała mu, iż starszy to zdrajca, a ja zniszczyłam ich rodzinę. W końcu Krzysztof ożenił się i wyprowadził. Ale nie na długo. Zabrał matkę do siebie, razem z młodą żoną. Na początku było cicho. Aż urodziło się dziecko. Teściowa znów puściła starą płytę: zapachy, hałas, zupa nie ta. Tylko synowa nie była jak ja – nie zamierzała cierpieć.

Stopniowo Zofię Janicką przesunęli z jej pokoju na kanapę. Potem i stamtąd pod różnymi pretekstami. Z sypialni zrobili pokój dziecięcy. Jej miejsce przy stole zajmował ktoś inny, a na wyrzuty słyszała: „Jak ci nie pasuje, to się pakuj i wynoś”.

– A może pojedziesz do Tomka? – rzucił raz przy kolacji ten sam młodszy syn, który kiedyś pomagał wyrzucać nas z domu.

I tak ją spakowali. Szybko. Bez hałasu. Walizka do ręki, taksówka na dworzec, bilet w dłoń. Na pożegnanie Krzysztof dodał:

– Nie będziemy cię wymeldowywać. Emeryturę warszawską sobie spokojnie bierz. Tylko żyj, gdzie chcesz, byle nie u nas.

Nie mogliśmy jej nie przyjąć. W naszym domu znalazło się miejsce. Na razie zachuje się cicho. Ani słowa pretensji. Ani skargi. Tylko patrzy na nas, szczególnie na dzieci, z jakąś niemą, spóźnioną tęsknotą.

Może starość rzeczywiście czyni ludzi łagodniejszymi. A może to tylko strach – by zostać samotną. Jakkolwiek by było, na razie milczę. Ale jedno wiem na pewno: ja nikogo nie wyrzucę. choćby jej. choćby tę, która kiedyś wymazała nas ze swojego życia.

Idź do oryginalnego materiału