„Nie mamy zamiaru za to płacić!” — mówi z irytacją Kasia, mama bliźniaków z Warszawy. — „To było jej dobrowolne zobowiązanie, nie nasza prośba!”
Zacznijmy od początku. Kasia i Marek poznali się stosunkowo późno, oboje byli już po trzydziestce, gdy zdecydowali się na ślub. Żadne z nich nie miało własnego mieszkania, więc naturalnym krokiem było wzięcie kredytu hipotecznego. Kupili dwupokojowe mieszkanie w nowym bloku i z trudem wykończyli je skromnie, ale funkcjonalnie. Życie w kredycie nie sprzyja luksusom — restauracje, markowe ubrania i urlopy musieli odłożyć na później.
Po jakimś czasie Marek zaczął mówić o dziecku. Kasia miała wątpliwości, ale w końcu przekonała się: wiek już nie ten, a warunki pracy dawały jej prawo do przyzwoitego urlopu macierzyńskiego. Na pierwszym USG spotkała ich niespodzianka — bliźnięta. Chłopczyk i dziewczynka, Michał i Zosia, urodzili się w 34. tygodniu. Było trochę problemów zdrowotnych, które błyskawicznie pochłonęły wszystkie oszczędności.
Po roku urlopu macierzyńskiego szef Kasi zadzwonił z propozycją powrotu do pracy. Pieniędzy brakowało dramatycznie, a Marek ledwo zipał, pracując na dwa etaty. Opiekunka? Za droga. Mama Kasi — schorowana, nie dawała rady. I wtedy z pomocą przyszła teściowa — pani Halina.
— „Sama zaproponowała. Mówiła, iż i tak chce zrezygnować z pracy i wreszcie odpocząć. A skoro Marek to jej jedyny syn, to chce mu pomóc” — wspomina Kasia. — „To była idealna opcja. Bliżej niż jedna przystanek od nas, miała przychodzić rano i wracać z Markiem po pracy.”
Kasia zapewnia, iż teściowa nie była traktowana jak darmowa siła robocza. — „Zawsze pełna lodówka, wspólne obiady, raz w tygodniu zakupy w markecie i coś dla niej — smakołyki, środki czystości. Marek opłacał jej rachunki za prąd i gaz. Nie byliśmy niewdzięczni.”
Ale sielanka się skończyła. Pewnego wieczoru przy herbacie pani Halina oznajmiła, iż chce lecieć z koleżanką na Cypr. I iż to syn z synową mają jej ten wyjazd opłacić. — „W końcu zrezygnowała z pracy, żeby siedzieć z naszymi dziećmi, prawda?” — argumentowała. — „Nie bierze od nas ani grosza, a mogłaby! To się teraz należy.”
Marek i Kasia byli w szoku. — „Nigdy nie mówiliśmy o wynagrodzeniu. To była jej decyzja!” — mówi Marek. Ale teściowa była przygotowana — wyciągnęła kalkulator, policzyła, ile zarobiłaby profesjonalna niania przez te miesiące, i przedstawiła im „rachunek”.
Suma była niemała.
— „Nie mamy takich pieniędzy! choćby na polskie morze nas nie stać, a co dopiero na Cypr!” — tłumaczy Kasia. — „A poza tym — przepraszam, ale dzieci są spokojne, nie było to harówką od rana do nocy. Miała czas na seriale i kawę.”
Konflikt wybuchł na dobre. Teściowa poczuła się wykorzystana. Kasia i Marek — oszukani. Kto ma rację?
To zależy, kogo zapytać. Jedni powiedzą: pomoc babci powinna być bezinteresowna, inni — iż każdy czas ma swoją wartość. Ale jedno jest pewne: jeżeli pieniądze mieszają się z rodziną, łatwo stracić coś znacznie cenniejszego — wzajemny szacunek i bliskość.
A Ty co o tym myślisz? Czy babcia powinna otrzymać wynagrodzenie za opiekę nad wnukami, jeżeli sama zaproponowała pomoc?