To nie jest kraj dla rodziców. Dowodem hejt na matkę, która robiła zakupy z dzieckiem

dadhero.pl 4 godzin temu
Co trzeba zrobić, żeby zasłużyć na opinię złej matki albo nieodpowiedzialnego ojca? Okazuje się, iż niewiele. Wystarczy podczas zakupów w markecie wsadzić dziecko do sklepowego wózka. Takie "przestępstwo" popełniła pewna mieszkanka Łodzi. Jej zdjęcie, opublikowane na popularnym profilu, rozpętało lawinę absurdalnej krytyki.


Jeśli chodzicie na zakupy do hipermarketu, to prawdopodobnie zdarzyło wam się widzieć tam rodziców, którzy sadzają dziecko do sklepowego wózka. Nie na to specjalne siedzisko przy uchwycie, tylko do środka, tam, gdzie wkłada się zakupy. Na niektórych taki widok nie robi wrażenia, inni patrzą na to krytycznie. I w sumie mają rację, bo rzeczywiście wnętrze kosza na zakupy to nie jest adekwatne miejsce dla dziecka. Ale też nie jest to zbrodnia, z powodu której należy robić burzę w internecie.

Ach ci bezmyślni rodzice


Taką burzę rozpętali niedawno autorzy facebookowego profilu LDZ Zmotoryzowani Łodzianie, którzy specjalizują się w "bezlitosnym ujawnianiu absurdów, często niewidocznych dla mieszkańców". W swoich postach zwykle biorą na celownik dziwne decyzje urzędników lub zachowania kierowców. Ale tym razem zrobili wyjątek i wytoczyli ciężkie działa przeciwko niebezpiecznym rodzicom, którzy zagrażają nie tylko własnym dzieciom, ale też całemu społeczeństwu. Zagrażają przez to, iż sadzają dzieci do wózków sklepowych.

Wszystko zaczęło się od kilku zdjęć, które fan profilu zrobił w jednym z łódzkich supermarketów i podesłał je w prywatnej wiadomości z prośbą o post, który nagłośni problem "nieodpowiedzialności rodziców". I choć nie było to zwyczajowe zdjęcie dziury w drodze czy źle zaparkowanego auta, to LDZ Zmotoryzowani Łodzianie ruszyli do szturmu. "Halo, rodzice! Serio tak robicie? Sadzacie dziecko w sklepowym wózku, obok mięsa mielonego i detergentu? Co się z Wami stało?" – pytają na początku swojego posta.

A później sami sobie odpowiadają. Rodzice stali się nieodpowiedzialni. I bezmyślni, bo nie przyszło im do głowy, iż wózek sklepowy może być brudny, bo ktoś wcześniej wiózł w nim "cieknące mięso, warzywa z ziemią, a może i worek karmy z pękniętym opakowaniem". Nie wiedzą też, iż wózki sklepowe się przewracają, dzieci z nich wypadają i mają urazy czaszki.

Słowem, rodzice to debile, którzy narażają swoje pociechy na straszliwe niebezpieczeństwo śmierci z powodu zatrucia lub rozbicia głowy. Bo w ponurej wizji roztaczanej przez autorów posta polskie dzieci umierają głównie na skutek lizania sklepowych wózków zainfekowanych groźnymi bakteriami albo wyskakiwania z tych wózków na twardą podłogę.


Dziecko w sklepie to zagrożenie


"Doradcy" z LDZ Zmotoryzowani Łodzianie są wobec rodziców krytyczni, ale też łaskawi. Dlatego przypominają coś, na co matki i ojcowie by nie wpadli. "Wózek to nie jest gondola. To nie jest spacerówka. To nie jest sterylna kołyska z baldachimem. To JEST, moi drodzy, mobilna metalowa kuweta na zakupy". Mają też radę na temat tego, jak poruszać się z małym dzieckiem po sklepie. "Są chusty. Są nosidła ergonomiczne. Są wózki dziecięce, które możecie wprowadzić do marketu. Są choćby specjalne wózki z bezpiecznym siedziskiem dla dzieci". Wow! Dzięki. Gdyby nie chłopcy z LDZ Zmotoryzowani Łodzianie, tępi rodzice na pewno nie wiedzieliby o istnieniu tych przedmiotów.

Ale nie jest tak dobrze, iż autorzy posta udzielają tylko bezcennych rad. Stawiają też poważne zarzuty. Otóż maluch przewożony w wózku nie tylko jest w niebezpieczeństwie. On też stwarza niebezpieczeństwo. "Dzieci w takich wózkach często dotykają produktów, które potem my – reszta klientów – kupujemy. Mieliście kiedyś winogrona, które pachniały śliną i kremem do pupy?". Grubo? To jeszcze nic. Dalej pozostało mocniej. Bo autor posta, jako klient, domaga się, by sklepowe wózki były wolne "od kontaktu z dziecięcą śliną, pieluchami, jedzeniem z rączek i potencjalnie fekaliami. Tak, mówię o dzieciach w pampersie sadzanych na warzywach".

Wygląda na to, iż autor posta odkrył coś, co umknęło ekspertom od bezpieczeństwa Polski. To nie terroryzm, zmiany klimatu, zagrożenie ze strony Rosji, cyberprzestępczość są największym problemem. Polakom najbardziej zagrażają hordy dzieci, które swoimi ufajdanymi pieluchami dotykają warzyw, owoców, pieczywa i wszystkiego, co im wpadnie w brudne rączki. I wszystkich nas czeka zagłada – pomrzemy, jedząc produkty skażone oliwkami dla niemowląt, bakteriami z dziecięcych bucików i ubranek, kremem do pupy, śliną i fekaliami bachorów wsadzonych do sklepowych wózków przez nieodpowiedzialnych rodziców. Jedno się tylko nie zgadza. Dziecko siedzące w koszu na kółkach ma raczej ograniczony zasięg, więc niewielu rzeczy może dotknąć.

Kogoś tu poniosło


Post, jak łatwo się domyślić, uruchomił lawinę komentarzy. Równie radykalnych. Pojawiły się teorie, iż przecież takie dziecko mogło wcześniej wdepnąć w psie odchody i zostawić je na wózku. Jasne, mogło. Mogło też przejść z mamą przez pole, na którym rozrzucono obornik. Jak puszczać wodze fantazji, to na całego.

Bo właśnie nadmiar wyobraźni, zarówno u autorów, jak i części komentujących, jest tu najpoważniejszym problemem. Sprawa jest bowiem bardzo prosta. Przewożenie dzieci w wózku sklepowym to rzeczywiście nie jest najlepszy pomysł. Ale można po prostu zwrócić na to uwagę w sklepie. Powiedzieć mamie czy tacie o tych bakteriach czy ryzyku wypadnięcia. A nie cichaczem robić zdjęcia i kręcić burzę w sieci.

Idź do oryginalnego materiału