Wizyta u teściowej przypominała małą rewolucję

newsempire24.com 1 miesiąc temu

„Wypoczynek” u teściowej zakończył się małą rewolucją

Nazywam się Kinga. Mam trzydzieści pięć lat, jestem zamężna z Bartoszem, mamy dwoje dzieci. Zawsze byłam żywiołowa i niepokorna — już w przedszkolu próbowałam organizować poranne ćwiczenia dla całej grupy, w szkole byłam przewodniczącą klasy, a na studiach — duszą każdej imprezy. Moja energia chyba odziedziczyłam po ukochanej babci, u której spędzałam każde lato na wsi. Uwielbiałam wiejskie życie i nigdy nie bałam się pracy.

Tak poznałam Bartosza: zorganizowałam sprzątanie miejskiego parku, a on był jednym z nielicznych, którzy przyszli pomóc. Razem zebraliśmy śmieci, zagadaliśmy się, potem poszliśmy do kina. Tak się to zaczęło. Rok później oświadczył mi się, a ja z euforią przyjęłam jego propozycję.

Początkowo mieszkaliśmy u moich rodziców, potem uciułaliśmy na pierwszą hipotekę. Urodził się syn — jak dwie krople wody podobny do ojca, a dwa lata później córka. Bartosz pracował bez wytchnienia, ale zawsze znajdował czas, by pomóc w domu. Nigdy nie powiedział, iż jest zmęczony. A ja zaczęłam się wypalać. Macierzyństwo to nie tylko radość, ale i nieprzespane noce, chroniczne zmęczenie, nieustanne obawy. Mąż zauważył moje wyczerpanie i zaproponował, żebym z dziećmi pojechała odpocząć do jego matki na wieś. Naiwnie ucieszyłam się — wspomniałam, jak dobrze było u babci. Miałam nadzieję, iż trochę się zregeneruję.

Bartosz nas zawiózł, teściowa przywitała nas chlebem i solą, choćby stół nakryła. Dzieci zasnęły na werandzie, a dla mnie przygotowała pokój syna. Wydawało się — idealny wieczór. Ale o świcie obudził mnie ostry krzyk:

— Śpimy, paniusiu? Wstawaj! Krowa sama się nie wydoi!

Spojrzałam na telefon — była piąta rano. Z trudem wstałam. Chciałam się umyć, ale teściowa prychnęła:

— Później się umyjesz, i tak będziesz brudna!

Milcząc, przebrałam się i poszłam do obory. Przez całą drogę burczała pod nosem: „mieszczucha”, „nieprzystosowana”. Ale gdy pewnie chwyciłam wiadro i wydoiłam krowę lepiej niż ona — zamilkła. Potem nakarmiłam całe gospodarstwo, umyłam ręce i podeszłam do niej:

— Nie odmawiam pomocy. Ale pozwól mi robić to po swojemu.

— To rób, skoro wiesz lepiej — mruknęła.

I zabrałam się do pracy. Uporządkowałam ogród, przekopałam grządki, pomalowałam płot, zorganizowałam sprzedaż mleka i warzyw sąsiadom, zbudowałam kompostownik, a choćby zaczęłam kłaść rury — miejscowa ubikacja od dawna wołała o wymianę. Gdy wykopaliśmy dół, teściowa załamała ręce:

— A to co ma być?!

— Mamo, sama narzekałaś, iż woda ledwo leci. Będzie kanalizacja.

Wtedy nie wytrzymała i potajemnie zadzwoniła do syna:

— Bartek, przyjedź, zabierz swoją żonę. Ona mi spokoju nie daje!

— Co się stało?

— Przyjedziesz, zobaczysz.

Gdy weszłam, gwałtownie schowała telefon i mruknęła:

— Modlę się, córeczko…

— Dobrze. Ale potem wysterylizujecie słoiki. Zebrałam ogórki, będziemy robić przetwory. Jutro czekają nas wiśnie, potem jabłka. Już umówiłam się z sąsiadem.

Teściowa tylko westchnęła. A ja z nową energią kontynuowałam porządki.

Pod koniec tygodnia przyjechał Bartosz. Jego matka rzuciła mu się w ramiona:

— Zabierz ją! Już nie wytrzymam! Ona jest jak perpetuum mobile — od rana do nocy się kręci! Ja już nie odpoczywam, tylko sama proszę o pomoc!

Bartosz tylko rozłożył ręce:

— Mamo, chciałaś pomocnicę. No to masz.

Gdy wyjeżdżaliśmy, teściowa choćby uroniła łzę — nie ze smutku, raczej z wyczerpania. Obiecałam przyjechać w następny weekend.

— Nie śpiesz się — burknęła, trzasnąwszy drzwiami samochodu.

A potem, myśląc, iż nikt nie słyszy, odwróciła się do domu i mruknęła:

— Wolałabym, żeby oglądała telewizję, jak wszystkie normalne synowe…

Ale mimo wszystko wiedziałam jedno: teraz mnie szanuje. I może choćby trochę się boi.

Idź do oryginalnego materiału