Zazwyczaj, gdy wychodzimy z rodziną, wybieramy włoskie klimaty. Dzieci kochają pizzę, dorośli najczęściej sięgają po makarony. Mamy kilka sprawdzonych lokali i raz na jakiś czas fundujemy sobie "wolne od kuchni". Tak też było i tym razem.
Pizzeria
W miniony weekend pogoda sprzyjała, więc usiedliśmy przy stoliku na zewnątrz. Obok nas para z dwoma nastolatkami. Chłopcy na oko tak 11 i 13 lat. Od początku byli "nieobecni" – telefony w rękach, słuchawki w uszach.
Ojciec próbował ich oderwać od ekranów, zabrał im telefony i poprosił, żeby wybrali coś z karty. niedługo ich stół uginał się od jedzenia – przystawki, pizze, makarony, lemoniada. My też czekaliśmy na swoje dania, więc ukradkiem zerkałam, co się dzieje obok.
Chłopcy zjedli po kawałku, pomarudzili, odzyskali telefony i znowu zniknęli w swoich ekranach. Po chwili jeden z nich stwierdził: "W sumie to nie mam ochoty na pizzę. Zamów coś innego". Drugi przytaknął. I co zrobił ojciec? Zamówił dwa inne dania. Pizze odstawiono, pojawiły się nowe talerze i świeży sok.
Patrzyłam i przecierałam oczy ze zdziwienia. W naszej rodzinie coś takiego nie wchodzi w grę. U nas obowiązuje prosta zasada – jak już coś zamawiasz, to to zjadasz. Uczymy dzieci szacunku do jedzenia, do pieniędzy. Tłumaczymy im, iż nie każdy ma pełną lodówkę, iż są ludzie, którzy nie wiedzą, czy jutro zjedzą obiad. I to działa – nasze dzieci to rozumieją.
Tymczasem przy sąsiednim stole wszystko wyglądało inaczej. Zero refleksji. Zachcianka – reakcja. Marudzenie – nowa porcja. Bez konsekwencji. Z jednej strony to pewnie kwestia możliwości finansowych – może ich stać. Ale z drugiej – czy to nie prowadzi do wychowania dzieci, które nie znają wartości? Dla których wyrzucenie jedzenia to nic takiego, bo zawsze można zamówić nowe?
Nie chcę oceniać tych chłopców – są tacy, jakich nauczyli ich rodzice. Ale trudno mi się pogodzić z takim podejściem. Bo co się stanie, gdy życie ich zaskoczy, gdy trzeba będzie samemu zatroszczyć się o siebie? Czy będą umieli zrezygnować, dostosować się, docenić to, co mają?