Wybacz, ale teraz ona zamieszka z wami…

newskey24.com 4 dni temu

„Wybacz, Zosiu, ale od dzisiaj będzie mieszkać u was…”

Zosia i Stanisław od rana krzątali się po podwórku. Liście spadały nieprzerwanie, cały trawnik tonął w złocistym dywanie, a cisza była tak błoga, iż choćby myśleć się nie chciało. Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Stanisław spojrzał na ekran i skrzywił się:

— Mama… Zaraz się dowiemy, co tam znowu.

Włączył głośnik, a głos Wandy Pawłownej rozbrzmiał ostro i nerwowo:

— Stanisławie, pakuj się! Natychmiast przyjeżdżaj do mnie.

— Co się stało? — Stanisław zdrętwiał.

— Jedziemy po Irenkę z dziećmi. Koniec! Mąż ją wyrzucił z domu.

Zosia, która stała obok z miotłą, zbladła. Irena, siostra Stanisława. Z dziećmi. Bez dachu nad głową?

Dom, w którym mieszkali, był jej marzeniem. Przestronny, z ciepłą werandą, ogrodem, nowymi meblami — budowali go razem, wkładając w to nie tylko pieniądze, ale i serce. Stanisławiowi ta decyzja wydawała się szaleństwem: sprzedać mieszkanie w mieście, wyprowadzić się na wieś, zaczynać od zera. Ale Zosia potrafiła przekonywać. I dom wyszedł dokładnie taki, jaki sobie wymarzyła.

Początkowo wszystko było idealne. Nawie teściowa, która początkowo grymasiła, podczas housewarmingu zachwycała się: „Zosieńko, jesteś złotem, dom jak z bajki!”

A potem się zaczęło.

Co piątek, jak w zegarku, zjawiała się Wanda Pawłowna, a z nią Irena, jej mąż Artur i ich trójka dzieci. Goście nie po prostu przyjeżdżali — oni się rozgaszczali. Obiady — na Zosi, sprzątanie — też. Żadnej pomocy, żadnego „dziękuję”. Kiedy Zosia poruszyła ten temat ze Stanisławem, tylko machnął ręką: „Co ty, rodzina przecież. Pomagamy”.

Pewnego razu ośmieliła się poprosić Irenę o pomoc w zmywaniu. Usłyszała w odpowiedzi: „Co ty, ja dopiero co z salonu! Zepsuję sobie paznokcie.” Zosia zacisnęła zęby i w milczeniu wzięła się za naczynia.

Gdy Irena pojawiła się sama, bez męża, Zosia odetchnęła z ulgą. Jeden problem mniej. Ale euforia gwałtownie zamieniła się w niepokój — Irena chodziła po domu jak cień, płakała po nocach, wyżywała się na dzieciach. niedługo teściowa wyjaśniła: Artur chce rozwodu. Co więcej — wyrzucił Irenę z dziećmi, twierdząc, iż mieszkanie jest jego i nie ma co dzielić.

— Ale ja przecież nie mogę jej wziąć do siebie! — tłumaczyła się Wanda Pawłowna. — Mam swoje życie. Wychodzę za mąż. Niech pobędzie u was.

Zosia zamarła. U nich? Z dziećmi? I na jak długo?

Stanisław spuścił wzrok:

— No jak jej odmówimy? To przecież rodzina. Trzeba pomóc.

Irena wprowadziła się. I jeżeli wcześniej Zosia miała choć weekendy dla siebie, teraz każdego dnia był tryb „przedszkole plus stołówka”. Ani Irena, ani dzieci nie pomagały — wszystko wisi na niej. A Stanisław… tylko się irytował: „Przestań marudzić. Wystarczy trochę poczekać.”

Po dwóch miesiącach cierpliwość Zosi pękła. Po kolejnej awanturze spakowała rzeczy i wyjechała do przyjaciółki.

Teściowa zadzwoniła z lodowatą pewnością:

— Słusznie. Odejdź. Nie jesteś warta naszego nazwiska. Dom, nawiasem mówiąc, zostanie Irence. Stanisław zbudował go na naszej ziemi. Tobie tu nic nie należy.

Stanisław zrozumiał dopiero za późno. Sam przyjechał do Zosi. Powiedział, iż wyrzucił Irenę i dzieci, iż teraz wie, gdzie jest jego prawdziwa rodzina. Chciał, żeby wróciła.

Zosia wróciła. Ale już inna. Silniejsza. I z warunkiem: ani jednego dnia więcej obcych w jej domu.

Teściowa wymazała ich ze swojego życia. Ale Zosia nie żałowała.

Czasem, by zbudować własne szczęście, trzeba nauczyć się mówić „nie” choćby tym, których przywykło się nazywać rodziną.

Idź do oryginalnego materiału