„Wychowaliśmy waszą pierwszą wnuczkę, teraz wasza kolej z młodszą!” — powiedziałam teściowej.
Moja córka, Kinga, walczy z poważnymi problemami zdrowotnymi, a teraz, gdy zbliża się do drugiego porodu, ja, Halina Nowak, stoję przed wyborem, który łamie mi serce. Od trzech lat opiekujemy się z mężem starszą wnuczką, Zosią, bo po pierwszym porodzie Kinga ledwo przeżyła. A teraz teściowa, Barbara, która obiecywała pomoc, znowu się wycofuje, zostawiając nas bezradnych. Mieszkamy w małym miasteczku pod Łodzią, a ta sytuacja przyprawia mnie o ból, którego nie da się opisać.
Gdy Zosia się urodziła, zabraliśmy ją od razu po wyjściu ze szpitala. Kinga spędziła pół roku w szpitalu, walcząc o życie, a my nie mogliśmy zostawić noworodka bez opieki. Barbara przysięgała, iż będzie pomagać, ale przez trzy lata jej „wsparcie” ograniczyło się do pustych obietnic. Zawsze znajdowała wymówki: praca, sprawy, podróże. Gdybym nie nalegała, pewnie w ogóle nie zobaczyłaby Zosi! Błagałam, żeby przyjechała, a wtedy pojawiała się na chwilę, z miną, jakby robiła nam łaskę.
Teraz Kinga spodziewa się drugiego dziecka, a lekarze ostrzegają — może być jak ostatnio. Po pierwszym porodzie leżała pięć miesięcy na patologii, a my cudem uratowaliśmy i ją, i Zosię. Prawie osiwiałam, gdy zadzwonili z oddziału i zapytali, kto odbierze dziecko. Kinga nie mogła choćby karmić piersią, więc mimo wieku i nadciśnienia wzięłam Zosię do siebie. Nie jesteśmy już młodzi, a w domu mamy jeszcze młodszą córkę, która ledwo skończyła siedemnaście lat. Ale wyboru nie było — nie mogłam zostawić wnuczki.
Zosia mieszka z nami, a do rodziców jeździ tylko na weekendy. To rozwiązanie pasuje wszystkim: Kinga dochodzi do siebie, a my radzimy sobie ze starszą wnuczką. Ale z noworodkiem już nie damy rady. Nie mam sił na kolejne nieprzespane noce, płacz, kolki. Gdy Kinga poprosiła, żebyśmy wzięli drugie dziecko, poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Mam problemy z ciśnieniem, a Zosia, szczególnie gdy ząbkowała, wykańczała mnie swoim płaczem. Wtedy dzwoniłam do Barbary, błagając, by zabrała wnuczkę choć na dzień. Przyjeżdżała, ale oddawała Zosię po kilku godzinach, jakbyśmy prosili ją o niemożliwe.
Barbara jest ode mnie osiem lat młodsza, ale zachowuje się jak królowa życia. Zawsze zadbana, wciąż w podróży — to do Sopotu, to za granicę. Mężczyzn nie potrzebuje, cieszy się wolnością. Po narodzinach Zosi obiecywała pomoc, ale przez trzy lata wzięła wnuczkę tylko parę razy, i to z mojej inicjatywy. Padałam ze zmęczenia, ciśnienie szalało, a ona oddawała Zosię z westchnieniami: „Oj, ależ jestem zmęczona!” Jakbym ja nie nosiła jej na rękach każdego dnia!
Teraz, gdy Kinga jest w trzecim trymestrze, lekarze mówią, iż historia może się powtórzyć. Jestem w panice. Nie starczy mi sił na kolejne niemowlę, a Zosia wciąż wymaga uwagi. Powiedziałam teściowej wprost: „Zajmowaliśmy się Zosią, teraz wasza kolej.” Ale Barbara natychmiast znalazła sto wymówek: ma koty, drogie meble, rzadko bywa w domu, praca, wyjazdy. Po prostu nie chce się babrać z dzieckiem. choćby nie kryje, iż wnuki są dla niej ciężarem. Jestem zrozpaczona — co zrobimy z niemowlęciem? Do domu dziecka go oddać?
Serce pęka mi z bólu. Kinga walczy o życie, a ja nie wiem, jak uratować naszą rodzinę. Barbara żyje dla siebie, a nasze problemy jej nie obchodzą. Próbowałam przekonać ją, by wzięła wnuczkę choć na pół roku, ale odgania mnie jak natrętnego komara. Zosia to nasze światło, ale nie mam sił przejść przez to jeszcze raz. Gdy myślę, iż maluch może zostać bez opieki, łzy dławią mi gardło. Teściowa obiecywała wsparcie, ale jej słowa to tylko puste dźwięki. Nie wiem, jak jej uświadomić, iż to jej wnuczka, jej krew. jeżeli się nie opamięta, boję się, iż nasza rodzina nie udźwignie tego ciężaru — a ta myśl przygniata mnie do ziemi.