Wieczny kołowrotek chorób
Siedzę na kanapie z kubkiem zimnej kawy (bo która mama pije jeszcze ciepłą?) i patrzę na mojego czteroletniego syna, który właśnie po raz trzeci w ciągu miesiąca został w domu. Katar, kaszel – niby nic wielkiego, ale już wiem, jak to się kończy. Zaczyna się od lekkiego pokasływania, a dwa dni później lądujemy na inhalacjach, z gorączką i płaczem w nocy. Tym razem postanowiłam zareagować wcześniej. Zostawiłam go w domu, żeby się nie rozłożył na dobre. Zwłaszcza iż zbliżają się święta, a ja marzę o tym, żeby choć raz nikt wtedy nie był chory.
Mogę sobie na to pozwolić, bo jestem na macierzyńskim z młodszą córką. Ale gdybym pracowała, to co? L4 po raz setny? Ciągłe tłumaczenia w pracy, niepewność, stres. Mam wrażenie, iż więcej czasu spędzamy na chorobowym niż w normalnym trybie. I to nie jest przesada – przedszkole to prawdziwa wylęgarnia wirusów. Co jedno się wyleczy, to syn przynosi coś nowego. I tak w kółko.
Kilka dni temu wiadomość na grupie przedszkolnej: "Uwaga, ospa u Jasia. Rodzice, obserwujcie dzieci". Serio, stanęło mi serce. I jednocześnie – co za ulga, iż mój akurat od tego dnia został w domu. Jasne, ospa to nie koniec świata, ale przy niemowlaku w domu – wystarczy mi katar i kaszel. Nie chcę jeszcze walczyć z wysypką i gorączką 39 stopni. I nie oszukujmy się – "łagodny przebieg" to ładna teoria. W praktyce oznacza nieprzespane noce, rozdrapane krosty i stres, czy młodsza też się zarazi.
Czy choroby przedszkolne kiedyś się skończą?
Zaczynam się bać każdych świąt i długich weekendów. Bo wiem, iż zamiast spaceru i rodzinnego obiadu będzie siedzenie z termometrem, dmuchanie nosa i ciągłe pytanie: "Mamo, czemu znowu nie mogę iść do przedszkola?". No właśnie – czemu? Nie mam żalu do przedszkola. Wiem, iż dzieci chorują, iż to "buduje odporność", iż tak musi być. Ale naprawdę aż tak? Bo ja już naprawdę jestem zmęczona.
Zmęczona tym, iż nie da się nic zaplanować. Że każde wyjście kończy się potem siedzeniem w domu. Że dzieci zarażają siebie nawzajem, a potem nas, dorosłych. I iż jak ja się rozłożę – to wszystko się sypie. Nie chcę się tylko żalić. Chcę, żeby ktoś mnie zrozumiał. Może czyta to właśnie inna mama z przedszkolakiem na kanapie i niemowlakiem na rękach. I też myśli sobie: "Ile jeszcze?". Trzymaj się. Ja też się jakoś trzymam. Byle do wiosny. Albo wakacji. Albo, chociaż do świąt – bez ospy, bez gorączki, bez syropów.
Nie chcę być tą wiecznie narzekającą matką, ale już po prostu mam dosyć tej wiecznej ruletki wirusowej. Jedno wyzdrowieje, drugie przynosi nowe. A ja się tylko zastanawiam, jakim cudem inne mamy pracują i nie tracą rozumu, biorąc L4 na dziecko co dwa tygodnie. Naprawdę, szacun.