*Przypadek zwrotu* – słyszymy to najczęściej w sklepach. Nie pasuje, nie podoba się, nie działa – oddajemy i bierzemy zamiennik. Ludzie przywykli, iż jeżeli coś nie spełnia oczekiwań, można to po prostu odesłać. Ale gdy pod tę definicję wpada żywy człowiek – dziecko – wszystko zamienia się w bezduszną tragedię, od której krew ścina się w żyłach.
Natalia nigdy nie poznała własnej rodziny. Od pierwszych dni życia – szpitalne łóżeczko, białe ściany domu dziecka, pielęgniarki o zmęczonych oczach. Aż pewnego dnia w jej szary świat wdarło się światło. Nowi rodzice zabrali ją do domu, obiecali, iż teraz będzie inaczej. Dziewczynka była cicha, zamknięta w sobie, ale starała się być grzeczna. Nauczyła się układu mieszkania, mówiła *dziękuję*, *proszę*, sprzątała, siedziała cicho, nie narzucała się. Nie wiedziała dokładnie, czego od niej oczekują, ale bała się popełnić błąd. Bała się wrócić *tam*.
Ale to nie wystarczyło. Nowa rodzina gwałtownie zrozumiała, iż dziecko jest „nie takie”. Nie uśmiechała się, nie rzucała w ramiona, nie przytulała. Nie była lalką. Natalia przypadkiem usłyszała rozmowę: *„Co z nią zrobić? Kamienna twarz, zero radości. Nie czujemy, iż to nasze dziecko. Oddamy.”* Słowo *oddamy* uderzyło jak policzek.
I tak, jak wadliwą zabawkę, znów zamknęli ją za drzwiami sierocińca. Nikt nie wytłumaczył dlaczego. Po prostu przywieźli i zostawili. Gdyby to był drugi raz w jej życiu, może by zrozumiała – iż tak bywa. Ale to już drugie odrzucenie w jednym, krótkim dzieciństwie.
Natalia nikogo nie obwiniała. Uznała, iż problem tkwi w niej. Nie w ludziach, którzy obiecali rodzinę, a potem zmienili zdanie, tylko w niej. Musiała być zła. Nie spełniała wymagań.
Tymczasem kobieta, która kiedyś zabrała Natalię, przeżywała własną tragedię. Kinga i jej mąż zdecydowali się na rodzinę zastępczą. Początkowo był wsparciem, ale wszystko się zmieniło. Po rozwodzie – ruina. Pieniędzy brakowało choćby na jedzenie. Łzy, nieprzespane noce, rozmowy z opieką społeczną, rozpacz. Bez sił i środków, Kinga oddała Natalię z powrotem. Serce pękało, ale wyboru nie było.
Przez cały ten czas nie żyła – wegetowała. Jej dusza została tam, w tym korytarzu domu dziecka, gdzie zacisnęła zęby i zostawiła dziewczynkę, którą już pokochała. Aż pewnego dnia, gdy wydawało się, iż wszystko stracone, poszła do lombardu. Złoto, elektronika, choćby rodzinny pierścionek – wszystko zamieniła na gotówkę. Znalazła tanie wynajmowane mieszkanie, wzięła ciężką, ale dobrze płatną pracę i… pobiegła do domu dziecka.
Kinga trzęsła się ze strachu. *„Znienawidzi mnie. Zobaczy i odejdzie”* – myślała. Ale gdy Natalia ujrzała ją w progu – rozpłakała się i rzuciła w ramiona. *„Czekałam. Wiedziałam, iż wrócisz”* – wyszeptała dziewczynka.
Od tamtej pory znów są razem. Było trudno. Kinga pracowała do utraty tchu, w domu skromnie, czasem musiały wybierać między jedzeniem a rachunkami. Ale każdego ranka Natalia – wciąż nieufna – zaglądała do pokoju, sprawdzając: *czy mama tu jest?*
Kinga nie raz płakała nocami. Nie ze zmęczenia, nie. Z wstydu. Wciąż nie może sobie wybaczyć tamtej chwili, gdy zamknęła za Natalią drzwi domu dziecka. Wiedziała, iż już nigdy tego nie zrobi. choćby gdy zostanie bez grosza. Bo Natalia nie jest rzeczą. Nie towarem z wadą. Jest człowiekiem. Małym, kruchym, który przeszedł już za dużo. I choć świat bywa okrutny, choć są tacy, którzy oddają dzieci jak zbędne buty – ona, Kinga, nigdy więcej na to nie pozwoli.
Teraz żyją skromnie, ale szczęśliwie. Natalia już się uśmiecha. Czasem głośno śmieje. Zaczęła rysować. Marzy o tym, by zostać malarką. A Kinga znów uczy się marzyć. O małym domu. O nowej pracy. I o tym, by nikt nigdy nie czuł się jak odrzucona rzecz.