„Czy nazywasz teściową „mamą”? A czy na pewno wiesz, kto jest twoją prawdziwą matką?”

newsempire24.com 4 dni temu

Czy zwracacie się do teściowej „mamo”? A czy na pewno wiecie, kto jest waszą prawdziwą matką?

Za każdym razem, gdy słyszę, jak ktoś nazywa teściową „mamą”, przechodzą mnie ciarki. Nie dlatego, iż jestem zła czy zazdrosna. Dlatego, iż to słowo jest dla mnie święte. Nie rozdaje się go na prawo i lewo. Mama to nie po prostu kobieta, która stała się twoją krewną przez ślub. Mama to ta, która cię wychowywała, nie spała nocami, płakała z bezsilności, ale i tak wstawała rano, by dalej o ciebie walczyć.

Mam bliską przyjaciółkę – Katarzynę. Przyjaźnimy się od dzieciństwa, była świadkiem na moim weselu, a ja na wszystkich jej… trzech. Przeszłyśmy razem wiele, i mimo życia, dzieci, przeprowadzek – trzymamy się razem. Często żartuję:
– No co, Kasia, poczekamy, aż dzieci pójdą na studia, a potem na emeryturze ruszymy do klubu?

Ostatnio wpadłam do niej z prośbą – przywiozłam leki z apteki, bo nie mogła wyjść: samochód był w warsztacie. Podaję torbę, a ona kiwa głową:
– To nie dla mnie. To mamie niedobrze.

Uśmiechnęłam się, zajrzałam do kuchni i prawie odruchowo zawołałam:
– Dzień dobry, ciociu Jadwigo! Jak się pani czuje?

Dopiero gdy kobieta się odwróciła, zrozumiałam: to nie jej mama. To matka jej trzeciego męża. Teściowa. A Kasia z czułością nazywa ją „mamą”. Tak jak wszystkie poprzednie.

Przypomniałam sobie, jak było z pierwszą i drugą. Od pierwszego dnia małżeństwa z Markiem – swoim pierwszym mężem – nazywała jego matkę „mamą”.
– Oszalałaś? – syknęłam jej wtedy do ucha. – choćby jej nie znasz! To nie twoja matka!

A ona tylko się uśmiechała:
– To strategia. Będzie jej miło. Zaakceptuje mnie. No i Marek zadowolony. Proste.

Tylko iż ta „mama” później pluła jej za plecami. Gdy Marek wracał pijany, znikał na całą noc, a Kasia dzwoniła – tamta tylko wzdychała:
– No i czego chcesz, córeczko? Mężczyzna zmęczony…

Minęły dwa lata – rozwód. Dziecko się urodziło, ale żadna z „mam” nie zainteresowała się ani wnukiem, ani Kasią.

Z drugą było inaczej. Tamta teściowa od razu stanęła okoniem:
– Ten chłopak nie jest ci do niczego potrzebny. Zabieraj go, gdzie chcesz, choćby do domu dziecka. Nie mam na niego pieniędzy.

I znowu Kasia nazywała ją „mamą”. Aż do dnia, gdy zrozumiała, iż za tym słowem kryje się tylko bezduszne okrucieństwo. Rozwiedli się, na szczęście nie mieli dzieci.

Teraz ma trzeci związek, i historia się powtarza. Te same czułe słowa. Ta sama naiwna nadzieja, iż jeżeli powie „mamo”, kobieta się rozpuści, stanie się bliska.

Ale tak się nie dzieje. To nie działa.

Wiem, o czym mówię. Ja też mam teściową. I my… nie tylko się dogadujemy. Prawdziwie się szanujemy. Potrafimy rozmawiać szczerze, śmiać się razem, zbierać wiśnie czy dyskutować o serialach. Ale zwracamy się do siebie po imieniu. I to nie przeszkadza nam być sobie bliższymi niż niektórzy krewni.

Bo „mama” – to nie określenie dla korzyści. To słowo jest jak odznaczenie. Trzeba je zasłużyć. Nie kupisz go kompotem ani uśmiechem. Prawdziwa matka to nie ta, która przyszła do twojego życia z mężem. To ta, która przyszła – i została.

I tak, zdarza się, iż teściowa staje się bliższa niż rodzona matka. Bywa. Ale to rzadkość. Wyjątek. Nie reguła.

Dlatego gdy słyszę:
– Mamo, może herbaty?
– Mamusiu, jak się dzisiaj czujesz?

Zadaję sobie to samo pytanie: to miłość? Czy tylko nawyk udawania?

Idź do oryginalnego materiału