Jadwiga Nowak postawiła filiżankę na spodku tak gwałtownie, iż herbata rozlała się na obrus. W słuchawce wciąż słychać było oburzony głos sąsiadki, Haliny Kowalskiej.
– Jadziu, jak można tak postąpić? Nie widzieć własnych wnuków! Przecież to dzieci, co ci one winne?
– Halina, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy – odparła Jadwiga sucho. – Każdy ma swoje powody.
– Jakie mogą być powody przeciw dzieciom? Zosi przecież dopiero cztery lata, a Staś ma zaledwie dwa. Tęsknią za babcią.
Jadwiga westchnęła i spojrzała przez okno. Na podwórku bawiły się dzieci sąsiadów, a ona przypomniała sobie, jak jeszcze niedawno biegały tam jej wnuki. Zosia zawsze prosiła, by huśtać ją na huśtawce, a mały Staś niezdarnie dreptał za gołębiami.
– Halina, nie mam czasu w rozmowy. Do widzenia.
Odłożyła słuchawkę i przeszła do kuchni. Na lodówce wciąż wisiały dziecięce rysunki – bazgroły kredkami, które Zosia nazywała „portretem babci”. Jadwiga zdjęła je i schowała do szuflady.
Dzwonek do drzwi sprawił, iż drgnęła. Przez wizjer zobaczyła syna, Tomasza, z torbami w rękach.
– Mamo, otwórz, proszę – poprosił zmęczonym głosem.
Jadwiga otworzyła, ale nie ustąpiła z progu.
– jeżeli przyszedłeś znowu namawiać mnie do opieki nad dziećmi, możesz od razu zawrócić.
Tomasz postawił torby na podłogę i spojrzał na matkę.
– Mamo, co za dziecięce kaprysy? Ewa jest chora, ma czterdzieści stopni gorączki. Muszę iść do pracy, a nie mam z kim zostawić dzieci.
– Znajdź nianię. Przecież was nie stać?
– Jaką nianię w jeden dzień? Mamo, to twoi wnukowie!
– Moi wnukowie? – Jadwiga uśmiechnęła się gorzko. – A gdy pół roku temu wyrzucaliście mnie z mieszkania, też byli moimi wnukami?
Tomasz przetarł czoło. Tę rozmowę prowadzili już wiele razy.
– Mamo, tłumaczyliśmy. Potrzebowaliśmy przestrzeni. Dla czteroosobowej rodziny w dwupokojowym mieszkaniu było ciasno.
– Tak, przestrzeni. A mnie na stare lata szukać kąta – to w porządku?
– Przecież pomagamy ci pieniędzmi…
– Twoja pomoc to grosze! – głos Jadwigi stawał się coraz głośniejszy. – Dwadzieścia lat żyłam w waszej rodzinie. Wychowywałam twoje dzieci, gdy ty z Ewą pracowaliście. Prałam, gotowałam, sprzątałam. A gdy dzieci podrosły, a ja stałam się niepotrzebna – wynocha z domu!
– Mamo, nie było innego wyjścia…
– Było! Kupić trzypokojowe. Ale nie, woleliście wydać oszczędności na samochód i wakacje w Grecji.
Tomasz milczał. Wiedział, iż matka ma rację, ale przyznać się do tego było boleśnie.
– Słuchaj – powiedział ciszej – rozumiem, iż postąpiliśmy nie najlepiej. Ale dzieci co są temu winne? Kochają cię.
– Ja też je kocham – przyznała Jadwiga. – Dlatego nie chcę, by widziały, jak ich rodzice mnie traktują. Niech pamiętają dobrą babcię, a nie patrzą, jak mnie wykorzystujecie.
– Nie wykorzystujemy!
– Nie? A kto co tydzień dzwoni z prośbą o posiedzenie z dziećmi? Kto przyprowadza je chore, bo nie można do przedszkola? Kto zostawia na weekend, żeby samemu odpocząć?
Tomasz otworzył usta, ale matka ciągnęła dalej:
– A gdy miesiąc temu źle się czułam z sercem, kto do mnie przyjechał? Sąsiadka Halina! Nie syn, nie synowa, a obca kobieta.
– Mamo, mamy pracę, dzieci…
– Wszyscy mają. Ale normalni ludzie o rodzicach nie zapominają.
Jadwiga stała w progu, nie wpuszczając syna do środka. Tomasz zrozumiał, iż dziś jej nie przekona.
– Dobrze – podniósł torby – ale to nie w porządku, mamo. Dzieci pytają, dlaczego babcia ich już nie kocha.
Te słowa uderzyły boleśnie, ale Jadwiga się nie ugięła.
– Wytłumacz im, iż babcia zmęczyła się byciem wygodną.
Tomasz odszedł, a ona zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. Łzy podchodziły do gardła, ale je powstrzymała. Weszła do salonu i usiadła w fotelu, w którym kiedyś czytała Zosi książki.
Mieszkanie wynajmowała od pół roku. Małe jednopokojowe na obrzeżach, daleko od dawnego domu. Właścicielka była dobra, ale i tak nie czuła się tu swojo. W obcych ścianach, wśród obcych zapachów.
A wszystko zaczęło się tamtego wieczoru przy kolacji. Tomasz i Ewa siedzieli naprzeciw, dzieci już spały. Mówili cicho, ale Jadwiga wszystko słyszała.
– Słuchaj, może czas, by mama znalazła sobie mieszkanie? – zaproponowała Ewa. – Dzieci rosną, potrzebują własnych pokoi.
– Nie wiem – odparł Tomasz. – Przecież pomaga nam z dziećmi.
– Pomaga, ale czy warto? Wciąż wszystkiemu się sprzeciwia, dzieci rozpieszcza, mnie krytykuje. Wczoraj pozwoliła Zosi oglądać bajki do jedenastej, chociaż zabroniłam.
– Może z nią porozmawiać?
– O czym? Ona uważa, iż jesteśmy jej coś winni. A to nasze mieszkanie, nasze dzieci. Jesteśmy dorośli, sami wiemy, jak je wychowywać.
Jadwiga nie spała wtedy całą noc. Rano przy śniadaniu Ewa poruszyła temat.
– Pani Jadwigo, z Tomkiem uznaliśmy, iż czas, by pani znalazła własne mieszkanie.
Jadwiga zakrztusiła się kawą.
– Jak to?
– Proszę spojrzeć, pani jest samodzielna. A nam zaczyna być ciasno.
– Ciasno? – powtórzyła. – A przez dwadzieścia lat nie było?
– Wtedy dzieci były małe, potrzebowaliśmy pomocy – wtrącił Tomasz. – Teraz podrosły.
– Rozumiem. Dopóki byłam potrzebna, mieszkałam tutaj. A teraz, gdy nie, można się pozbyć.
– Mamo, co ty mówisz? – oburzył się Tomasz. – Nikt cię nie wyrzuca. Po prostu proponujemy samodzielne życie.
– Za co? Za emeryturę?
– Pomagamy ci finansowo – zapewniła Ewa. – Na początku na pewno pomożemy.
Na początku. Jakby chodziło o krótką pomoc, a nie całe życie dla tej rodziny.
– Dobrze – powiedziała wtedy Jadwiga. – Znajdę sobie mieszkanie. Ale pamiętajcie – razem z mieszkaniem stracicie także nianię.
– Co masz na myśli? – zdziwiłJadwiga spojrzała jeszcze raz przez okno na bawiące się dzieci i pomyślała, iż chociaż serce bolało, wybór był słuszny – bo czasem miłość wymaga twardej lekcji, by inni zrozumieli jej wartość.