Za późno na „przepraszam”: starzec błagał o przebaczenie córki, której nie znał od urodzenia

newskey24.com 4 dni temu

Stary człowiek ciężko opadł na zimną ławkę w parku przy opuszczonym klubie. W dłoniach trzęsły się zniszczone rękawiczki, a wzrok błądził po twarzach przechodniów, jakby kogoś szukał. Obok przechodziła niewysoka starsza kobieta z schludnym siwym kokiem i torbą przewieszoną przez ramię. Gdy ją zobaczył, staruszek poderwał się i cicho zawołał:

— Maryś… Marysiu… Zaczekaj.

Kobieta zatrzymała się, zmrużyła oczy i, rozpoznając w pomarszczonej twarzy niegdyś przystojnego, pewnego siebie mężczyzny znajome rysy, zacisnęła usta:

— Co za niespodzianka. Skąd się tu wziąłeś, Nowak?

— Chciałem… porozmawiać. Przeprosić. Wytłumaczyć.

— Wytłumaczyć? — głos Marii zadrżał. — Po czterdziestu latach? Myślałeś, iż mam pamięć krótszą niż złota rybka? Że zapomniałam?

— Chcę tylko, żebyś… żeby ona… usłyszała. choćby jeżeli nie wybaczy. Rozumiem. Po prostu… przed śmiercią chciałbym chociaż raz spojrzeć na swoją córkę. Żeby wiedziała, iż miała ojca. Że istniałem.

Maria zamilkła. Potem, zaciskając pięści, wyszeptała:

— Nigdy nie powiedziałam jej, kim jesteś. Dla niej to ty jesteś nikim. Ale pamiętaj: reakcja może być różna.

— Będę tu jutro. jeżeli zdecyduje się przyjść… poczekam.

Kiedyś Tadeusz Nowak był duszą towarzystwa w robotniczej dzielnicy pod Łodzią. Wysoki, z błyskawicą w oczach i figlarnym uśmiechem, zalecał się do młodej Marii z gracją: czekał pod bramą, przynosił kwiaty, wywoływał zazdrość opowieściami o „przędzalniczkach, które ustawiają się w kolejce”. Ona zwlekała z odpowiedzią, ale w końcu uległa — i pokochała.

Wszystko rozpadło się nagle. Tadeusz zniknął. A kilka miesięcy później Maria dowiedziała się — ożenił się. Z córką miejscowego szynkarza. Bogata, z mieszkaniem od ojca, z pewną przyszłością. Wygodnie. A Maria została sama. I niedługo zrozumiała, iż pod sercem nosi dziecko.

Nikomu nic nie powiedziała. Urodziła córeczkę — Zosię — i żyła dalej. Ojciec Zosi się nie pojawiał. Nie interesował. A ona dumnie niosła swoje macierzyństwo, nie oskarżając, nie poniżając się, po prostu starając się być silna.

Tadeuszowi życie ułożyło się gorzej. Jego żona okazała się bezpłodna. Chorowała. Dom wypełniała cisza i ciężkie powietrze. Chodził ulicami, wypatrywał dzieci, szukając znajomych rysów. Ktoś ze starych znajomych się wygadał i Tadeusz zrozumiał: Zosia to jego córka.

Lata mijały. Zosia dorosła, wyszła za mąż, urodziła córkę. Ojciec nie dostał zaproszenia na ślub. Próbował się złościć, szukać winnych, ale za każdym razem zostawał sam — własny kat.

Następnego dnia Maria przyszła. Tym razem nie sama. Obok szła kobieta po trzydziestce, elegancka, zadbana, z wyprostowaną sylwetką. To była Zosia.

Tadeusz zerwał się, jakby odmłodniał o dziesięć lat. Oczy mu błyszczały. Nieśmiało podszedł:

— Zosiu… Ja… jestem twoim ojcem. Jestem winny. choćby nie zasługuję, żeby przy tobie stać, ale… dziękuję, iż przyszłaś.

Zosia milczała. Patrzyła uważnie. Nie było w jej oczach nienawiści. Tylko zmęczenie i ostrożność. Poszli do jej domu.

Mieszkanie było jasne, przytulne. Na ścianach wisiały zdjęcia, w powietrzu unosił się zapach jabłkowego ciasta. Tadeusz siedział na brzegu krzesła, pił herbatę i mówił banały, by ukryć zakłopotanie. A Zosia patrzyła na niego jak na człowieka, którego całe życie znała tylko jako cień.

— jeżeli potrzebujecie czegoś… pomocy, leków — nagle powiedziała — po prostu dajcie znać.

— Nie… dziękuję — odwrócił wzrok. — Przez całe życie… choćby złotówki nie dałem.

Pojawiła się mała dziewczynka — wnuczka. Zosia przedstawiła:

— To twoja wnuczka. Dziadek Tadeusz.

Dziecko coś mamrotało, pobiegło do babci i wyszli razem na spacer. Zostali sami.

— Chcę… wam zostawić swój dom. Mam domek na wsi. Niewielki, ale solidny.

— Dziękujemy, ale nie potrzebujemy. Nam tu dobrze — spokojnie odparła Zosia. — Nie bierzcie tego za złe, ale to nam niepotrzebne.

Tadeusz zrozumiał. Wstał, podziękował za herbatę, poprosił o zdjęcie wnuczki. I wyszedł. Mąż Zosi zaproponował podwiezienie go na wieś. Przez całą drogę Tadeusz siedział w milczeniu, trzymając w dłoniach fotografię. I płakał.

Gdy wrócił do domu, do drewnianej chatki pod Puławami, otworzył dłoń i zobaczył napis na odwrocie:

„Tatusiowi. Od Zosi”.

I dopiero wtedy zrozumiał, iż być może przebaczenie już się zaczęło. Tylko czasu, by to poczuć, zostało mu niewiele…

Idź do oryginalnego materiału