Zdrajca czy ocalona lojalność?

polregion.pl 4 godzin temu

— Już podjąłem decyzję, mamo! Dość! — Jacek uparcie wpatrywał się w okno, zaciskając usta.
— Ty… ty jesteś zdrajcą, Jacku! — głos matki drżał, przesiąknięty rozpaczą i wyrzutem.
— Zdrajca? Ja?! — chłopak aż zaparło dech z oburzenia i, gwałtownie odwróciwszy się, wybiegł z pokoju.

Trzasnął drzwiami, rzucił się na łóżko i wtulił twarz w poduszkę. Wściekłość kipiała w nim, ale gwałtownie zastąpiły ją wspomnienia — ciepłe, pachnące latem i szczęściem.

Gdy Jacek skończył osiem lat, tata podarował mu wymarzony rower — jaskrawoniebieski, z kolorowymi błyskotkami, do wykonywania trików. Chłopak oszalał z radości: od rana do wieczora ścigał się z kolegami na podwórku, zapominając o całym świecie. choćby o tym, iż niedługo są urodziny taty. Przypomniał dziadek.

— Jacku, a prezent dla ojca już szykujesz? — zapytał cicho, gdy siedzieli sami na werandzie.

— Nie, dziadku… choćby nie pomyślałem…

— Nic nie szkodzi. jeżeli chcesz, zrobimy coś razem. Mam pewien pomysł.

Przez dwa tygodnie klecili drewnianą wieszarkę na klucze. Wyrzynali, wypalali wzory, szlifowali, przykręcali haczyki. Jacek pracował jak równy z równym, a rower przez ten czas kurzył się w kącie.

W dniu urodzin tata był jakoś szczególnie rozradowany i tajemniczy. Podziękował za prezent, ucałował syna, uściskał się z dziadkiem. A potem, ku ogólnej uciesze, wyniósł z werandy wiklinowy kosz.

W środku spał szczeniak. Czarny, pulchny, z lśniącą sierścią.

— Poznajcie: to Burek. Mój prezent dla samego siebie. Spełnienie dziecięcego marzenia.

— Krzysiu, oszalałeś?! — załamała ręce mama. — Psa?!

— No przecież nie takiego dużego — wygląda jak mały niedźwiadek! — roześmiał się ojciec, a jego szczery, niemal dziecięcy uśmiech rozbroił wszystkich.

Burka pokochali od razu. Mieszaniec boksera, rósł jak na drożdżach. Stał się potężny, szeroki w piersi, spokojny i łagodny. Uwielbiał tatę — chodził za nim krok w krok, pilnował, towarzyszył. A potem… pewnego dnia go uratował.

Późnym wieczorem w parku na ojca napadło dwóch mężczyzn. Nóż, groźby. Wtedy z krzaków wypadł Burek — czarny jak smoła, groźny jak widmo. Sam jego widok sprawił, iż napastnicy cofnęli się.

— Gdyby tylko wiedzieli, iż muchy by nie skrzywdził… — opowiadał potem tata z uśmiechem.

Lecz najgorsze nadeszło później. Choroba. Białaczka. W ciągu kilku miesięcy ojciec zgasł jak świeca na wietrze. Jacek miał wtedy zaledwie dwanaście lat. I Burek stał się jego cieniem.

Teraz Jacek ma piętnaście. Rok temu w ich życiu pojawił się Mariusz. Porządny facet. Uprzejmy. ale gdy kilka miesięcy temu ostatecznie się wprowadził, okazało się, iż ma silną alergię na psy.

Mama początkowo próbowała łagodzić sytuację, ale potem zaczęła mówić wprost: „Trzeba oddać Burka”. Dlaczego? Bo Mariusz to teraz rodzina. A pies… Jacek słuchał i nie mógł uwierzyć. Jak można zdradzić kogoś, kto nigdy cię nie zdradził?

Obdzwonił przyjaciół, proponował, by zabrali Burka — bez skutku. Stary kundel nikomu nie pasował. Do dziadka oddać? Nieważne — staruszek ledwo chodzi, gdzie mu do opieki nad psem…

— Do schroniska nie oddam! — oświadczył Jacek w dniu decydującej rozmowy.

— Ale Mariusz to nasz. Teraz jest częścią rodziny… — płakała mama. — Dla ciebie pies ważniejszy niż człowiek?

— Ważniejszy niż Mariusz — tak — westchnął Jacek. — Bo on to moja rodzina. A Burek to rodzina taty. I moja. I twoja, mamo. Pójdziemy z nim do dziadka. Nie będziemy wam przeszkadzać.

— A ja jak? Podzielić się między dwa domy? Pracuję, Jacku…

W milczeniu wskazał na wieszak na klucze, który kiedyś zrobił z dziadkiem. Wisiała na nim smycz Burka.

— Już wszystko postanowiłem.

— Zdrajco! — szepnęła, a głos jej zadrżał.

Później dziadek sam zadzwonił do matki.

— Lidka, niech tu zamieszka. Ma szkołę online. A mnie, szczerze mówiąc, z wnukiem lżej. I Burek niech zostanie. Od lat się znamy…

A Mariusz nagle odezwał się:

— Lidka, puść go. Chłopak dorosły. I psu będzie dobrze. Po co się męczyć?

Jacku przyjechał z Burkiem i sportową torbą. Pies, radośnie parskając, rozłożył się od razu przy telewizorze dziadka. Wszystko wróciło na swoje miejsce.

Aż pewnego dnia dziadek zadzwonił sam — głos miał cichy, zaniepokojony.

— Jacku, coś mi serce ściska. Przyjedź…

Jacek zerwał się z lekcji, pędził do domu. Sąsiadka zdążyła wezwać karetkę, ale teraz siedziała przy łóżku dziadka, nerwowo spoglądając na zegarek.

— Dziękuję, pani Małgorzato. Resztą się zajmiemy.

Karetka przyjechała szybko. Lekarz zrobił zastrzyk. Młoda sanitariuszka o imieniu Kasia zawahała się w progu, patrząc na Burka.

— Niech się pani nie boi, on łagodny — pośpiesznie rzekł Jacek.

— Wcale się nie boję — uśmiechnęła się Kasia i weszła do środka.

Lekarz wypisał zalecenia i powiedział, iż kroplówki lepiej robić w domu.

— Macie kogoś?

— Nie… — Jacek rozłożył bezradnie ręce.

— Kasia, podejmiesz się? — spytał lekarz.

— Podejmę. Tylko niech bestia mnie nie zje.

Mrugnęła do psa. Burek w odpowiedzi przekrzywił głowę, schował język i jakby skinął. Tak się to zaczęło.

Kasia przychodziła codziennie. Jacek zaczął ją odprowadzać. Potem razem spacerować. Potem przesiadywać w parku. Ich rozmowy stawały się dłuższe, cichsze, ważniejsze…

A potem urodził się Staś.

Burek przywitał Kasię z porodówki jak pełnoprawny członek rodziny. Zamienił legowisko przy telewizorze na matę obok łóżeczka. Pilnował malucha, warczał, gdy ten się budził. Spał obok. Był obBurek odszedł cicho pewnej nocy, wtulony w małego Stasia, jakby wiedział, iż jego misja została wypełniona.

Idź do oryginalnego materiału