— No u nas jest dziecko, może zamienimy się pokojami… — tak żona brata próbowała wyprzeć Krzysztofa z jego przestrzeni.
Ta historia zdarzyła się mojemu dobremu znajomemu, z którym studiowaliśmy razem na uniwersytecie. Krzysztof ma zaledwie dwadzieścia dwa lata i mieszka w trzypokojowym mieszkaniu rodziców, w jednym z osiedli na obrzeżach Krakowa. Typowa sytuacja: trzy pokolenia pod jednym dachem — rodzice, on oraz rodzina starszego brata, któremu niedawno urodziło się dziecko.
Starszy brat Krzysztofa, Bartosz, zarabia niewystarczająco, by wynająć osobne mieszkanie, więc z żoną Kingą i noworodkiem muszą dzielić przestrzeń z rodzicami i młodszym bratem. Każdy ma swój pokój, kuchnia i łazienka są wspólne. Ciasno? Bywa. Ale do niedawna żyli w względnej harmonii. Krzysztof nie narzekał — trzymał się z boku, uczył, dorabiał i, jak to mówią, nikomu nie zawadzał.
Aż pewnego dnia Kinga podeszła do niego z „ważną” propozycją:
— Szefu, no u nas malutkie dziecko… Może zamienimy się pokojami? U ciebie jasno, tyle słońca! A u nas półmrok i niby wilgoć. Dla dziecka to niezdrowe…
Krzysztof zamarł. Wiedział, iż ta wilgoć to bajki — nikt wcześniej się nie skarżył. Jego pokój, choć o dwa metry mniejszy, był praktyczniejszy: kwadratowy, ciepły, przytulny. W pokoju Bartosza i Kingi był balkon, wąskie ściany i wieczny przeciąg. A przez ten balkon mama suszyła pranie, ojciec trzymał narzędzia, a Bartosz wychodził na papierosa.
Kinga nie ustępowała:
— No ale u nas i tak większy pokój! A jeżeli ci przeszkadza chłód — weź piankę i uszczelnij okna. Nietrudne!
Krzysztofa zalewała fala gorąca. Chcieli mu zabrać jego kąt, zasłaniając się dzieckiem. Bartosz milczał jak zaklęty. Ani słowem nie wspomniał o wyprowadzce. Tylko Kinga chodziła w kółko, wmawiając, iż to słuszne, iż on MUSI…
Krzysztof odmówił. Grzecznie, ale stanowczo. Nie chciał mieszkać w przechodnim pokoju z balkonem, gdzie co chwilę ktoś będzie wpadał po skarpetki, pieluchy albo papierosy. Nie chciał rezygnować z prawa, by zaprosić dziewczynę bez lęku, iż w tle ktoś będzie szukał proszku.
— Pokój rodziców — ich święta strefa. Pokój brata — dla jego rodziny. A mój — jedyne, co mam — powiedział Kingi. — Wybaczcie, ale niczego nie zamieniam.
Po tej rozmowie atmosfera stała się gęsta. Kinga przestała się do niego odzywać, mijała go wzrokiem pełnym oskarżeń, jakby popełnił zbrodnię. Bartosz udawał, iż problemu nie ma. Rodzice trzymali się z boku, unikając konfliktu.
Krzysztof widział to wszystko, ale nie reagował. Wiedział, iż Kinga gra na emocjach — „dobro”, „troska”, „potrzeby dziecka”. Tylko w tej grze nie było miejsca na jego potrzeby.
— Nie jestem przeciw pomocy — powiedział mi. — Ale dlaczego mam płacić za to własnym komfortem? Dlaczego to ja mam ustąpić, a oni nie mogą rozwiązać tego sami?
Ma rację. Każdy ma prawo do swoich granic. choćby w rodzinnym domu. choćby w wieku dwudziestu dwóch lat. choćby jeżeli ktoś ma dziecko.
Kinga się obraziła. Oczywiście. Nie udało jej się postawić na swoim. Ale Krzysztof jest pewien — to nie jego wina. I nie zamierza czuć się winny, iż bronił jedynego miejsca, które było tylko jego.
Czasem, by zachować siebie, wystarczy jedno twarde „nie”.